Tanie rozwiązanie czyli róże z NaturalCollection.

Chciałam się z Wami podzielić moim najnowszym odkryciem jakim są właśnie róże z tej firmy. Jak za taką cenę są świetną alternatywą dla róży wysokopółkowych.


W swojej kolekcji mam 4 róże. Niestety ten czwarty zdążyłam juz teleportować do swojej paletki i przez swoją sklerozę nie odpisałam nazwy. Postaram się jednak przybliżyć Wam te które są jeszcze "bezpieczne".


Opis producenta jest bardzo hmm... skromny. Na spodzie opakowania pisze tylko że róż jest bezzapachowy i bardzo długo utrzymuję się na policzkach z czym się zgodzę.
Samo opakowanie jest tandetne i to bardzo. Wieczko jest zakręcane co mnie osobiście nie przeszkadza jednak niektóre róże poprostu odklejają się od pudełka i przez swoją nieuwagę możemy je upuścić podczas otwierania (będę miała nauczke na przyszłość żeby bardziej uważać;d). Takim sposobem pozbyłam się już jednego różu i cienie z tej firmy.
Same odcienie prezentują się następująco:



Kolorki są naprawdę piękne. Same róże są bardzo dobrze napigmentowane i trzeba uważać podczas aplikacji żeby sobie nie narobić plam. Umiejętnie rozprowadzone bardzo ładnie wtapiają się w skórę. Dodatkowym plusem jest to że nie zatykają porów. Mają bardzo aksamitną - delikatną konsystencję i bardzo łatwo nabierają się na pędzel.


Na zdjęciu od lewej: Dusky Pink, Peach Melba, Pink Cloud.
W swoim asortymencie firma posiada jeszcze podkłady, pudry, cienie, broznery. Przy najbliższej wizycie napewno zaopatrze się w jakieś inne kosmetyki tej firmy.
Niestety na opakowaniu nie piszę jaką mają pojemność. Kosmetyki NaturalCollection dostępne są w sklepach Boots. Cena ich kosmetyków nie przekracza 3-4 funtów za sztukę.
Za każdy wyżej wymieniony róż zapłaciłam 1.99f.
                                                       
                                                           Jak podobają się Wam kolorki?
                                                                 Znacie lub posiadacie już kosmetyki
                                                     z NaturalCollection??

wtorek, 28 lutego 2012

Czytaj dalej » 32

Azjatyckie kosmetyki cz. 2- Lemon Pack.


Kolejnym azjatyckim kosmetykiem w mojej kolekcji jest Skin Food Lemon Pack czyli poprostu peeling enzymatyczny.


Wielki szał na peelingi tego typu dopadł też mnie. Przegladając kiedyś stronki z produktami Skin Food natknełam się właśnie na ten peeling. A z racji że kocham cytrynowy (nie chemiczny) zapach nie zastanawiałam się długo;)
Samo opakowanie jest plastikowe (mocny plastik) z zakręcanym wieczkiem przez co wydobycie produkty jest łatwe. Paczuszka z tym peelingiem przyszła świetnie zabezpieczona więc nic sie nie potłukło ani nie zniszczyło. Dodatkowo dostałam chyba z 8 próbek różnych produktów tej firmy ale nie tylko. Jak narazie wszystkie leżakują w mnie w koszyku nieużywane;)


Od wewnętrznej strony mamy wytłoczone logo firmy.


Sam produkt ma żółte zabarwienie. Pachnie cudownie- jak taka słodka cytrynka i nie jest to chemiczny zapach. Konsystencja jest w formie żelowej galaretki. W środku zatopine są małeńkie, okrągłe galaretowate drobinki. Są wyczuwalne na twarzy. To tak jakbyśmy gotową galaretkę rozdrobniły i nałożyły na twarz. Dzięki żelowej formule drobinki te nie opadają nam z twarzy tylko pozostają do zmycia peelingu z twarzy.


Działanie produktu. Powiem tak. Ten peeling trzymam na twarzy około 15-20 minut. Sam zapach utrzymuje się cały czas więc cały zabieg jak dla mnie jest bardzo przyjemny. Aplikacja jest wygodniejsza niż nałożenie peelingu enzymatycznego z BU co ja traktuję również jako wielki plus. Po nałożeniu, po upływie jakis 5-7 minut czuję mrowienie (w okolicach nosa i na płatkach nosa). Niektórzy twierdzą że to jest oznaka tego iż produkt działa. Nie wiem więc na ten teamt się nie wypowiem. Mnie osobiście doprowadza to do szału i najchętniej zaczełabym się drapać i ścierać to z twarzy choć dzielnie odczekuje czas do końca zmycia. Przy peelingu enzymatycznym z BU miałam to samo mrowienie i to również nie było dla mnie fajne. Minusem w peelingu z BU było to że trzeba było go "nawadniać" wodą lub hydrolatem, a on i tak zastygał w taką delikatną skorupkę. Tutaj tego nie ma. Peeling przez te moje 20 minut nie zastyga. Pozostaje w takiej samej formie jak przed nałożeniem.


Po zmyciu mogłam zauważyć że takie małe odchodzące już skórki (kuracja avene zrobiła swoje na brodzie) znikneły. Buzia rozjaśniła się troszkę i wygładziła jednak nie jest to takie wygładzenie jak po zwykłym peelingu mechanicznym. Ten peeling nie zostawil na skórze żadnej tłustej warstwy. Bardzo łatwo jest go zmyć. Dodatkowo możemy wmasować go w twarz i dzięki tym maleńkim galaretowatym drobinkom uzyskamy masaż naszej buźki.
Ze względu na jego dostępność (eBay) nie będę go już więcej zamawiała choć dla zapachu mogłabym się jeszcze na niego skusić;) Dla mnie jednak lepsze są peelingi mechaniczne po których czuję że mam czystą, zpeelingowaną twarz.
Opakowanie 100ml za cene około 6-8 funtów.
                                                                    A jakie peelingi Wy wolicie?
                                                  Tradycyjne mechaniczne czy enzymatyczne??
                                                                Jakie polecacie???

poniedziałek, 27 lutego 2012

Czytaj dalej » 13

Fokus na maseczki.

Moja cera ostatnimi czasami zaczeła się łuszczyć i pękać. Starałam się znaleść przyczynę dlaczego tak się dzieję. (Jak się okazało później zawiniłam ja i moja głupota:/) Wcześniej nie miałam zbytnio tego typu problemu. Kremy które posiadam średnio dawały sobię radę więc sięgnełam po maseczki.
Dwie pierwsze nie są przeznaczone do mojego typu cery. Dzięki mojej kochanej siostrze wypróbowałam maseczkę z Perfecty słodkie migdały + miód. Niestety mam tylko jedną saszetkę która starczyła mi na 2 razy ale i tak zdołałam się przekonać że jest świetna. Stan skóry poprawił się na tylę że skóra w okolicach nosa i brody przestała odpadać płatami. Podejrzewam że gdybym miała więcej saszetek rezultaty były by lepsze a tak musiałam pomóc sobie maseczką z Avene Soothing Moisture Mask (recenzja już niedługo).


Będąc dzisiaj w Lush-u zakupiłam ponownie moją ulubioną maseczkę. Wypróbowałam chyba ich wszystkie maseczkowe specyfiki ale najbardziej lubie i pozostane przy Catastrophe Cosmetic i Cupcake.



Sama maseczka przeznaczona jest do cery trądzikowej. Zapakowana w tradycyjne czarne, zakręcane pudełeczko przez co łatwo się ja "wyciaga" z opakowania. Na pudełku mamy informację co owa maseczka ma  w sobie i jakie ma działanie. Na spodzie opakowania umieszczona jest naklejka z informacją kto stworzył tą maseczkę dla nas (w tym przypadku przystojniak Peter;D) i do kiedy należy ją zużyć. Maseczki z Lush-a należy przechowywać w lodówce aby nie straciły swych dobroczynnych właściwości.


Tak wygląda maseczka. Kolorek fioletowo-szary. Zapach dość specyficzny. W sumie jak ją tak dłużej wącham można wyczuć zapach jagód jednak to nie jest taki zapach czystych, prawdziwych jagód z lasu. Mi osobiście on w niczym nie przeszkadza a wręcz przeciwnie. Lubię go. Na powierzchni maseczki zbiera się woda. Podejrzewam że jest to woda właśnie z tych jagód. Gdy po raz pierwszy zakupiłam tą maseczkę odlałam tą wodę i to był mój wielki błąd ponieważ pod koniec produktu maseczka w żaden sposób nie chciała się rozsmarować na twarzy. Tym razem wodę zostawiłam. Trzeba jednak pamiętać że przed nałożeniem trzeba ją wymieszać i nie będziemy miały problemu z nałożeniem.
W maseczce zatopione są kawałeczki jagód. Po zastygnięciu na twarzy maseczka ma tendencję do kruszenia się co troszkę może być denerwujące. Zmywanie jej również jest odrobinę uciążliwe. Aby ją dokładnie zmyć używam gąbeczki ponieważ samymi palcami ciężko ją "wypłukać" z zakamarków twarzy (i porów w moim przypadku). Gąbka jednak radzi sobie świetnie tylko trzeba pamiętać żeby dokładnie z kolei z niej wypłukać kawałki jagód.
Maseczkę trzymam średnio około 10-15 minut. Czasami gdy spryskałam sobie twarz hydrolatem pozostawiałam ją na 20 minut. Po zmyciu byłam naprawdę miło zoskoczona. Nigdy nie obiecuję sobie że jakakolwiek maseczka zrobi cuda ale ta spisała się na medał. Większość zaczerwienień znikneła a te większe czerwone, bolące plamki (na brodzie po pryszczach) zbledły a skóra wokół nich wygładziła się. Jednak większych krost czy wyprysków nie uczyniła niewidocznymi;). Buzia stała się promienna i delikatna w dotyku. Nie mogłam przestać się "macać". Z ręką na sercu powiem że jeszcze nigdy żadna maseczka tak na mnie nie podziałała jak ta.


A tak prezentuję się roztarta na dłoni. Można zauważyć kawałki jagód.
Podsumowując. Sama idea maseczki bardzo mi się spodobała. Zapach, konsystencja, opakowanie, działanie jak najbardziej na plus. Minusem jest to nieszczęsne zmywanie jej z twarzy ale jak to mówią trening czyni mistrza więc i do tego da się przyzwaczaić.
Z racji tego że drogerie angielskie są ubogie w takie wspaniałe maseczki jakie posiada Polski rynek tą maseczkę będę kupowała tak długo jak to tylko będzie możliwe. Gorąco polecam wszystkim nie tylko osobom borykającym się z trądzikiem.
Cena za opakowanie to 5.75f.
Przechodząc obok The Body Shop-u wstąpiłam po jeszcze jedną maseczkę a w zasadzie maseczką typu 3w1. Skusiłam się na nią bo wiele dobrego o niej czytałam na różnych forach. Nic jednak konkretnego o niej powiedzieć niestety nie mogę bo jeszcze jej nie testowałam na buzi.


Z pierwszych wrażeń powiem tylko tyle że zapach ma specyficzy. Czuć troszkę miodu, troszkę płatków owsianych, jednak te zapachy mają w sobie troszkę chemiczne nutki zapachowe. Mnie osobiście się podoba.



Konsystencja jest bardzo kremowa a zmielone płatki są delikatne. Dzisiaj będzie jej pierwsza chwila prawdy więc zobaczymy jak wypadnie.
Poj. 100ml, cena 9 funtów.
                                                 Co myślicie o powyższych maseczkach?
                                                       Testowałyście którąś z nich?

sobota, 25 lutego 2012

Czytaj dalej » 12

Coś pięknego dla każdego:)

Swego czasu oglądając filmiki na youtube.com natknełam się na filmiki Ani (TheBrendaHugo).
Link do tego filmiku zamieszcze poniżej:
http://www.youtube.com/watch?v=t0ZnS-0Uzeg
Ania w swym filmiku pokazała prezenty które dostała od swoich widzów. Jednym z tych prezentów były śliczne bransoletki wykonane przez panią Kamilę.
Ania na swoim blogu podała adres mailowy do pani Kamilki. Wszystkim którym takie bransoletki się spodobały mogą skontaktować się z panią Kamilą.
Ja tak zrobiłam bo same bransoletki poprostu mnie urzekły. Od razu napisałam do p. Kamili i również odpowiedź otrzymałam natychmiastową. Wzór, kolor i elementy metalowe możemy sobie same wyrać. Pani Kamila jest bardzo miła i sympatyczną osobą i chętnie wykona bransoletkę z wg. Waszego upodobania. Moje prezentują się następująco.
Zobaczcie same.




A tak prezentuję się na ręcę.
(W przyszłości postaram się zrobić jakiś OOTD z tymi bransoletkami w roli głównej:D)


Zdjecie jest mojego autorstwa i kolorek jest troszke przekłamany. W rzeczywistości to kolorek kremowy. Sam wzór jest cudowny. Dodam że bardzo łatwo wsuwają się na rękę i równie łatwo z niej schodzą.
Powyższa bransoletka jest troszkę szersza niż ta której zdjęcia zobaczycie poniżej.
Ta z kolei ma piękny karmelowy kolor i 3 złote kółeczka. Ostatnio mam jakąś fazę na taki kolorek więc częściej noszę tą niż tą kremową ale obydwie są moimi ulubieńcami.




Wszystkim z Was którym spodobały się pracę pani Kamilki poniżej podam jej adres mailowy. Zaręczam że kontakt z tą panią jest bardzo miły a sama Kamilka wysłucha waszych opini i postara się stworzyć dla Was coś naprawde oryginalnego i niepowtarzalnego.
Dla osób mieszkających poza granicami Polski dodam że pani Kamila również wysyła za granicę i nie robi przy tym wielkiego problemu.
Ja od siebie mogę dodać jeszcze że to nie będzie moje ostatnie zamówienie:)

                                                                   kamila_mrozek666@wp.pl


ps. Chcę zaznaczyć że powyższe bransoletki kupiłam za własne pieniążki i nie jest to post sponsorowany. Sama zdecydowałam się go opublikować.

piątek, 24 lutego 2012

Czytaj dalej » 8

Dermalogica Skin Kit dla cery tłustej.

Tyle dobrego słyszałam o tej firmie że skusiłam się na mini zestaw ich kosmetyków który przeznaczony jest do skóry tłustej.

Wszystkie produkty zapakowane są w siatkową kosmetyczkę dzięki czemu będziemy wiedziały gdzie i co w niej mamy.
W skład zestawu wchodzą:
- dermal clay cleanser
- multi-active-toner
- skin prep scrub
- oil control lotion
- lip treatment



Na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie nic wiecej wam napisać na temat tego zestawu. Rozpakowałam go tylko i obejrzałam wszystko dokładnie ale jeszcze żadnego nie testowałam. Jestem strasznie ciekawa działania a że w najbliższym czasie wybieram się do domu (produkty są travel size) więc będzie świetna okazja do zobaczenia na co te "maleństwa" stać.
Czekajcie więc na doniesienia:D
Za cały zestaw zapłaciłam 10f.
                                                    Co myślicie na temat tych kosmetyków?
                                                                  Miałyście jakieś kosmetyki z tej firmy?

poniedziałek, 20 lutego 2012

Czytaj dalej » 6

TAG: 5 kosmetycznych rzeczy, których wcale nie chcę mieć...

Na wstępie chciałam bardzo serdecznie podziękować sympatycznej dziewczynie za zaproszenie mnie do zabawy- KRZYKLA. Przyznam się bez bicia że tag dla mnie jest dość trudny. Jestem typem chomika i mi się zawsze wszystko przyda, zawsze znajde miejsce na nowe produkty (choć czasami mam ich zapas który starczyłby mi normalnie nawet na 6 miesięcy).
Są kosmetyki które faktycznie nie są warte swoich normalnych cen ale lubie to sprawdzić sama i jestem w stanie czasami kupić coś co potem okaże się niewypałem (zawsze zostaje siostra która przyjmie wszytsko:D).


Zasady:

- napisz kto Cię otagował i zamieść zasady TAG'u

- zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki (akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne, bo:

· mają tańsze odpowiedniki

· są przereklamowane

· amatorkom są niepotrzebne

· bo to sposób na niepotrzebne wydatki


Krótko wyjaśnij swój wybór. Zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek.
Więc zaczynajmy:

1. Nie wydałabym pieniędzy na drogie lakiery do paznokci np. Dior, Chanel, Estee Lauder. Moim zdaniem lakier jak lakier. My kobietki przy zwykłych czynnościach domowych nie jesteśmy w stanie utrzymać lakieru na paznokciach w idealnym stanie przez tydzien lub wiecej a lakierki nawet te najdroższe nie zagwarantują nam tego.

2. Eyelinery w żelu np. Bobbi Brown czy MAC. Wypróbować bym je chciała jak najbardziej ale na dzień dzisiejszy mój z Maybelline spisuje się na medal a różnica cenowa jest naprawde duża.

3. Wszelakiego rodzaju mleczka, śmietanki i co tam jeszcze do demakijażu. Dla mnie takie kosmetyki mogłyby wogóle nie istnieć. Strata pieniędzy.

4. Szczotka Clarisonic. No oki chciałabym ją wypróbować ale na dzień dzisiejszy jest to za duży wydatek jak dla mnie. Szmatka muślinowa jest o wiele tańsza a efekty jej używania są dla mnie fenomenalne.

5. Wysoko półkowe peelingi mechaniczne. Tak naprawde wystarczy nam szorstka gąbka czy rękawica i zwykły żel pod prysznic a efekty będą takie same jak nie lepsze;)

Do zabawy chciałabym zachęcić:
- hoshi777
- Nika_87
- Martynawl
- Lia
- pragmaticdreamer

oraz wszystkie chętne osoby.

niedziela, 19 lutego 2012

Czytaj dalej » 14

Estee Lauder- Double Wear Light.

Ten podkład był na mojej liście od samego początku. Marzyłam o nim odkąd pojawił się na sklepowych półkach. Jego starszy brat jest równie świetny ale z racji tego że mam tłustą cerę chciałam wypróbować jego lżejszą wersję, która nawiasem mówiąc okazała się równiedobra;)

Zacznijmy od opakowania. Jak przystało na podkład wysoko półkowy i firmę Estee Lauder opakowanie to sama klasa. Cieszy kobiece oko. Wewnętrzna strona pudełka posiada logo EL.



Sam podkład zamknięty jest w wygodnej tubce więc możemy mieć pewność że nic nam się nie zmarnuje.


Koreczek troszke brudny za co przepraszam.
Na opakowaniu jak i na tubce mamy informacje dotyczące podkładu. Jako wielki plus dla niego jest to że zawiera filtr przeciwsłoneczny spf 10. Troszkę mały ale zawsze coś. Wg. producenta podkład ma trzymać się na twarzy do 15 godzin i nie powinien się ścierać z czym tak do końca się nie zgodzę.


Ja jestem w odcieniu 1.0 i musze się przyznać że kolor nie jest do końca idealnie dobrany choć producent zapewnia że podkład dopasuje się do naszego naturalnego odcienia. Nie do końca tak się dzieje. Kiedyś w jakiejś gazecie była jego próbka w odcieniu 2.0 a z kolei ten odcień był dla mnie za ciemny nawet gdy byłam opalona a pozatym wpada w żółty odcień. Mój 1.0 wpada troszkę w róż. Mając kilka próbek 2.0 mieszałam sobie je często i odcień był "prawie" idealny;)
A sam podkład.
No cóż. Najlepszy jaki kiedykolwiek miałam.
Konsystencję ma gęsto-kremową ale aplikacja jest bardzo łatwa. Nakładam go palcami bo poprostu szkoda mi go marnować. Parę razy do aplikacji użyłam pędzla flat top i tutaj ostrzeżnie. Podkład ciężko wypłukać z włosia. Musiałam do tej czynności użyć mocniejszego szamponu który sobie z tym poradził.
Krycie moim zdaniem ma średnie ale dla mnie wystarczające. Na mojej skórze utrzymuje się min. 8-10 h potem zaczyna się pomału ścierać. Oczywiście w między czasie musze zmatowić twarz. Bez tego by się niestety nie obyło. Tłusta cera rządzi się swoimi prawami:/ Producent zapewnia że podkład ma za zadanie kontrolować wydzielanie się sebum i chyba jest coś na rzeczy bo faktycznie sebum wydziela się ale nie tak jak przy normalnych podkładach i co najważniejsze. Gdy przykładam do twarzy bibułki matujące zostaje na nich samo sebum a podkład jest na swoim miejscu;)
Wtapia się idealnie i nie czuję że mam go na skórze.
Poniżej jego swatche.



Tak wygląda po roztarciu. Na zdjęciu wyszedł tak jakoś żółto w rzeczywistości wpada bardziej w różowy kolor. Jak widać krycie ma średnie.
A więc podsumowując. Największymi jak dla mnie minusami jest to że naprawde ciężko jest dobrać kolor oraz niestety cena, która wacha się w granicach 24-28 funtów, choć muszę przyznać że podkład jest wydajny. Jedno opakowanie starcza mi na 4-5 miesięcy prawie codziennego użytku.
Zapomniałam dodać że podkład ma 30 ml i jest ważny 24 miesiące od otwarcia.
Czy wrócę do niego? OCZYWIŚCIE!!! choć pewnie znając mnie będę cały czas próbowała czegoś nowego;)
                     
Czytaj dalej » 13

VIVO- Baked Shimmer Palette.

Dzisiaj przedstawiam Wam moją najnowszą zdobycz kosmetyczną z ostatniego wypadu na zakupy.
Paletka czterech wypiekanych cieni oraz jeden róż.
Nie ma podanej nazwy paletki ale podejrzewam że nazywa się Chocolate Box (jak będę przy okazji w sklepie to sprawdzę tą informację). Paletka nie posiada dodatkowego kartonika.


Paletka wykonana jest dość solidnie- plastik. Ciężko się otwiera ale myśle że z czasem otwieranie jej troszkę się wyrobi (jednak zanim to sie stanie chyba połamie sobie wszystkie paznokcie:/).
W środku znajduję się małe lusterko i podwójna pacynka. Górna część paletki ma okrągłe, przezroczyste otworki przez które można zobaczyć cienie.


Tak wygląda jej wnętrze w świetle dziennym (oczywiście aparat nie oddał piękna tych cieni i różu).
A tak prezentują się cienie i róż w świetle sztucznym.
Są poprostu piękne.
Róż jest z drobinkami złota ale po nałożeniu i zmieszaniu drobinki są praktycznie niewidoczne, tworzy się tzw. "tafla". Nie dla wszystkich będzie to dobre rozwiązanie. Byłam sceptycznie nastawiona do tego różu ponieważ mam bardzo tłustą cerę i świecenia mam po dziurki w nosie a tutaj taka miła niespodzianka. Róż przepięknie ożywił buzię (oczywiście trzeba go z umiarem nakładać bo za duża ilość sprawi że zamiast promiennie wyglądać będzie się wyglądać jak clown). Róż jest bardzo dobrze napigmentowany i bardzo łatwo z nim przesadzić więc trzeba uważać. Trwałość też jest godna uwagi. Po ostatniej imprezie kiedy podkład praktycznie cały zszedł mi z twarzy róż nawet ani odrobinkę się nie starł. Więc dla różu wielki plus.


Cienie. Mozaika złota, brązu, błękitu, różu. Nie testowałam ich samych na powiece więc nie wiem jaka jest ich trwałość bez bazy. Nakładałam je na bazę z UD ponieważ nawet nie chciałam ryzykować. Moje powieki są tak tłuste że żadne cienie (nawet te wysoko półkowe) nie są w stanie na nich wytrzymać bez rolowania się nawet 3 h. Pigmentacja świetna. Wystarczy delikatnie ich dotknąć. Przez to że są wypiekane są bardzo "suche" (o ile cienie mogą być suche). Przy aplikacji troszkę się osypują ale już po nałozeniu są nie do zdarcia. Nie zanikają na powiekach i akurat te kolorki pięknie podbijają niebieską tenczówkę. Łatwo się blendują i dobrze się z nimi pracuje.
Poniżej swatche powyższej paletki w świetle dziennym i sztucznym.


Pojedynczy cień waży 1g a róż 2.5g.
Podsumowując jestem pod wielkim wrażeniem całej paletki. Nigdy nie myślałam że wypiekane kosmetyki będą tak dobrze napigmentowane i trwałe (wcześniej miałam pare cieni i jeden róż które były poprostu koszmarne pod każdym względem). Jako jedynym minusem jest to opakowanie ale mam nadzieję że z czasem się wyrobi. Jestem oczarowana tą paletką że chyba skuszę się na jeszcze jedną.
Kupiłam ją w hipermarkecie Tesco. Do wyboru mamy różne cienie, szminki, podkłady z tej firmy VIVO. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam a  paletke wziełam tak naprawdę w ciemno w celu przetestowania bo kolorki mnie urzekły. Oprócz tej paletki są jeszcze 2, różniące się kolorem cieni, róż o ile pamietam jest taki sam albo nieznacznie się różni (nie chce skłamać). Cena za jedną paletkę to 6 funtów. Cena kosmetyków VIVO wacha się w granicach od 4 do 8 funtów.
                                                   Co o niej myślicie? Co sądzicie o wypiekanych
                                                                        kosmetykach?

poniedziałek, 13 lutego 2012

Czytaj dalej » 19

Cytrusowy zdzierak.

Mowa o cukrowym peelingu firmy Garnier.
(na zdjęciu widać już końcówkę produktu)
Jest to mój pierwszy peeling do ciała w gotowej postaci. Jestem zwolenniczką kawowego peelingu którego uwielbiam ale zachciało mi się odmiany i stojąc kiedyś przed sklepową półką zauważyłam ten z Garniera. Ogólnie lubię tą firmę a że była na niego promocja (3.50f) nie wachałam się.
W tubce mieści się 200ml peelingu. Tubeczka jest poręczna i z łatwością można ją przeciąć pod koniec produktu. Skład za rewelacyjny nie jest ale wybaczam mu to w zamian za obłędny jak dla mnie zapach. Kocham cytrusowe zapachy i ten jest strzałem w dziesiątke. Zapch roznosi się na całą łazienkę i długo w niej zostaje:)
Sam peeling ma średniej grubości drobinki ale całkiem nieźle daje sobie radę ze ścieraniem obumarłego naskórka. Nie pieni się co dla jednych może być zaletą dla innych nie-mnie osobiście nie sprawia to żadnego kłopotu.
Jak widać na zdjęciu peeling ma żółty kolor a w środku zatopione są czerwone granulki które pod wpływem tarcia ropuszczają się.
Podsumowując jak dla mnie w chwili obecnej peeling numer jeden. Kawowy też lubię ale jak nie mam czasu na jego przygotowanie Garnier stoi pod reką i staje na wysokości zadania. Kocham go za zapach i napewno długo ze mną pozostanie. Często też używam rękawic dzięki czemu skóra jest jeszcze gładsza i lepiej wchłania późniejsze balsamy. Tak więc rekawice i cukrowy peeling= mój numer jeden.
Cena za 200ml bez promocji to około 7-8 funtów więc rewelacyjna nie jest no ale raz na jakiś czas można sprawić sobie chwilkę przyjemności pod prysznicem i dzięki temu zapachowi poczuć się jak w raju:)
Teraz czaję się na produkty firmy Lirene bo tyle o nich teraz dobrego się mówi;)
                                                  A czy Wy macie jakieś ulubione peelingi godne polecenia?

niedziela, 12 lutego 2012

Czytaj dalej » 4