Babcia Agafia i jej maseczki

Witajcie Kochani!!!

Maseczeki od babci Agafii szturmem podbiły blogosferę i nie tylko. Wiele z nas je zna i bardzo lubi. Ja sama jestem szczęśliwą posiadaczką aż 7 egzemplarzy ale w dzisiejszym poście przedstawię Wam jedynie 5 z całej gromadki (dwie pozostałe czekają na swoja kolej ale o nich na pewno też jeszcze usłyszycie).


Słowem wstępu: każda maseczka ma 100 ml pojemności i jest zamknięta w bardzo wygodnym opakowaniu z zakręcanym dziubkiem. Maseczek w saszetkach nie znoszę i ich w ogóle nie kupuję właśnie zw względu na ich opakowanie. Natomiast te dodatkowo zdobywają u mnie punkty właśnie za opakowanie. Dostępne są w wielu sklepach internetowych jak i stacjonarnie m.in ich stanowiska widziałam w sklepach Jasmin. Cena waha się od 6 do nawet 15 zł w zależności gdzie je kupujemy. Ja za swoje płacę 3.5Ł na stronie thenaturalskincare.co.uk, którą serdecznie polecam dziewczynom mieszkającym w UK. Fantastyczna obsługa a zamówione kosmetyki przychodzą w 2-3 dni idealnie zapakowanie. Również do każdego zamówienia powyżej 20 Ł maseczki babci dodawane są gratis.

(wszystkie pokazane maseczki kupiłam za własne pieniążki lub dostałam jako gratis do zamówienia za które sama zapłaciłam, ze stroną podaną powyżej nie współpracuję, polecam ją bo jest godna polecenia i ma świetny asortyment a dziewczyny mieszkające w UK w końcu mają bezproblemowy dostęp do naturalnych kosmetyków)

Zacznę może od maseczki która tak na prawdę najmniej się u mnie sprawdziła a tak dokładniej po jej użyciu nie widziałam jakichkolwiek rezultatów.
Mowa o daurskiej maseczce tonizującej. Lista rzeczy które ona ma robić wg producenta jest bardzo długa.



Niestety ja nie mam o niej pozytywnego zdania. Zarówno przed nałożeniem jej na twarz jak i po zmyciu skóra była taka sama. Nie zauważyłam ani widocznego nawilżenia ani też napięcia. Nie przywróciła również komfortu skóry i nie wyrównała kolorytu. Na szczęście nie podrażniła mojej skóry ani jej nie uczuliła za to może mały plusik jej dam.
Ot zwykła maska nałożona na kilkanaście minut bez widocznych rezultatów. Jej niestety nie zakupię ponownie. Czy ją polecam? Pamiętajcie że moje zdanie wyrażam na podstawie własnych doświadczeń i to co u mnie się nie sprawdza nie koniecznie nie sprawdzi się u Was. Wybór czy powinniście ją wypróbować pozostawiam więc Wam.

I teraz już z górki bo pozostałe maseczki spisywały się całkiem nieźle.

Kolejna maseczka odświeżająca a dokładniej maska ekspres do twarzy działa na prawdę ekspresowo. 



Dzięki temu że ma ona właściwości chłodzące polecałabym przed jej nałożeniem włożyć ją do lodówki wtedy efekty chłodzące będą jeszcze bardziej wyczuwalne. Maska spisywała i nadal się spisuję (bo dzięki mojemu zamówieniu na stronie thenaturalskincare.co.uk dostałam jeszcze jeden egzemplarz) świetnie. Koi wszelakie zaczerwienienia, podrażnienia. Uwielbiam nakładać ją na twarz kiedy np. miałam przez cały dzień na twarzy bardzo "ciężki" makijaż lub po wysiłku fizycznym. Świetnie też chłodzi i koi buzię po opalaniu. Super nadaje się również po "ciężkiej nocy" aby "obudzić" naszą twarz.Efektów głębokiego nawilżenia niestety nie zauważyłam ale zaraz po jej zmyciu wszelkie oznaki zmęczenia faktycznie były usunięte a buzia była obudzona. Pięknie miętowo pachnie. Ma żelową konsystencję i delikatnie zielony kolor. Usuwa się bezproblemowo. Maski producent zaleza trzymać na twarzy 10-15 minut, ja z kolei trzymam je 20-30 minut na twarzy dla lepszych efektów.
Serdecznie ją polecam.

Kolejna maska ma postać truskawkowego dżemu i ma odwrotne właściwości niż jej siostra powyżej. Zamiast chłodzić delikatnie rozgrzewa. Mowa o fitoaktywnej maseczce witaminowej. 



Jest to chyba jedna z bardziej rozpoznawalnych maseczek. Jest bardzo gęsta, owocowo pachnie i jak wspomniałam wcześniej przypomina dżem truskawkowy z zatopionymi owocami którymi są jagody. Po jej nałożeniu wyglądamy kosmicznie a nasza skóra przez chwilę jest delikatnie rozgrzewana.

Maska jest "napakowana" dobroczynnymi substancjami i to faktycznie czuć po jej zastosowaniu. Skóra jest niesamowicie gładka i miękka wręcz "napompowana". Lubiłam używać jej szczególnie w czasie jesienno zimowym kiedy np. przez bardzo długi czas przebywałam na zimnym powietrzu. Ukoiła wtedy zaróżowione policzki. 
Przez jakiś czas odstawiłam ją na rzecz nowości i kiedy wróciłam do niej zauważyłam że po nałożeniu już nie czuję aby rozgrzewała moją buzię. Nie wiem czym to jest spowodowane. Na pewno nie jest jeszcze przeterminowana. Nie zmieniła również konsystencji ani zapachu. Właściwości pielęgnacyjne zostały ale już bez efektu rozgrzewania.

Mimo wszystko bardzo ją lubię i również mogę polecić. 

Maska odmładzająca na mleku łosia bije rekordy popularności i każdy chce ją mieć. I mi udało się ją dostać;)


Maska ma postać kremowej, bitej śmietany i pachnie (dla mnie) śmietankowym budyniem- obłędnie. Dla nawet samego zapachu warto ją kupić (żart). Sposób użycia standardowy jednak ja ją trzymam zawsze najdłużej aż do wchłonięcia. Dopiero później moczę ręczniczek w ciepłej wodzie i delikatnie ją zmywam.


W efekty odmładzające trudno jest mi zawsze uwierzyć i tym razem takiegoż efektu nie zauważyłam. Co jednak sprawiło że tak bardzo lubię tą maskę? Skóra jaką ona pozostawia. Miękka, delikatna, wypoczęta, sprężysta i elastyczna czyli wszystkie obietnice producenta zostały spełnione.
Na co jednak muszę zwrócić uwagę. Po otworzeniu jest ona ważna 12 miesięcy jednak ja proponuję używać ją bardzo systematycznie i zużyć w przeciągu 3- 4 miesięcy. Dlaczego? Ponieważ pod koniec opakowania (tj. kiedy akurat kończył się właśnie termin przydatności) kiedy nałożyłam maskę na twarz, po jej zmyciu okolice czoła i nosa były podrażnione a skóra zaczerwieniona. To nieprzyjemne uczucie zniknęło bardzo szybko i z pomocą przyszła maska chłodząca- odświeżająca oraz woda termalna, niemniej jednak taki psikus pod koniec opakowania mi zrobiła a ja czuję się w obowiązku o tym napisać. 

Mimo wszystko również jest ona moim ulubieńcem i z pewnością jeszcze nie raz do niej powrócę. Będę jedynie pamiętać aby po otwarciu zużywać ją po prostu regularnie.

Na sam koniec zostawiłam sobie moją wisienkę na torcie czyli maskę oczyszczającą na bazie błękitnej glinki. 


Oczyszczająca maseczka jest bardzo gęsta, ma delikatny niebieski kolor i pachnie jeszcze lepiej niż maska odmładzająca a to za sprawą podejrzewam glinki.


Takiej PETARDY wśród maseczek jeszcze nie miałam. Z pozoru nie zapowiadała się ciekawie. Ot zwykła maseczka z glinką tym razem błękitną a tutaj takie zaskoczenie.

Zapewnienia producenta są jak najbardziej uzasadnione.
Po nałożeniu na twarz maseczka delikatnie zastygała. Aby potrzymać ją dłużej na buzi spryskiwałam ją dodatkowo wodą termalną. Lubiłam też ją przed nałożeniem włożyć na chwilkę do lodówki, wtedy delikatnie też chłodziła. Fantastycznie oczyszcza buzię z wszelkich zanieczyszczeń nawet tych których nie widziałam;) Kiedy pierwszy raz jej użyłam przyznam szczerze z ręką na sercu jeszcze nigdy nie widziałam takich efektów po niepozornej maseczce w tak krótkim czasie. Buzia była dosłownie rozpromieniona, gładka, idealnie oczyszczona, nawilżona mimo iż to maseczka na bazie glinki. Stałam przed lusterkiem i gaiłam się na swoją twarz jakbym widziała ją po raz pierwszy;)
Dla mnie jest to najlepsza maseczka z całej 5 którą kocham miłością wielką. Osoby ze skórą tłustą wręcz "muszą koniecznie" ją wypróbować;)



Słowa dotrzymałam i w końcu zebrałam się aby napisać o nich swoją opinię. 
Maseczki polecam każdemu i na pewno każdy znajdzie coś dla siebie bo wybór jest na prawdę duży a cena wręcz zachęca do kupienia i przetestowania.

Lubicie-znacie maseczki babci Agafii?
Jakie maseczki są Waszymi ulubionymi?

Ściskam 

Justyna

niedziela, 13 marca 2016

Czytaj dalej » 43

Lutowe denko

Witajcie Kochani!!!

Czas na podsumowanie minionego miesiąca. 
W tym miesiącu denko zdecydowanie skromniejsze niż to poprzednie ale i tak udało mi się zużyć nie małą gromadkę.


Liz Earle Eyebright Smoothing Eye Lotion dostałam od swojej koleżanki na wypróbowanie. Był to produkt który miała za zadanie łagodzić podrażnione oczy i zmywać delikatny makijaż. Z makijażem nawet tym delikatnym nie radził sobie w ogóle ale faktycznie łagodził zaczerwienienia i podrażnienia. Jednak za jego regularną cenę (około 16-20 Ł) raczej do niego nie wrócę.

Bielenda arganowy nawilżający olejek do twarzy nie spisał się tak dobrze jak jego brat mający za zadanie kontrolować wydzielanie sebum ale nie był też bublem. Do niego już raczej nie powrócę ale do jego brata jak najbardziej;)

O oczyszczającej piance z EcoLab więcej możecie poczytać tutaj KLIK.

Oczyszczająca pianka z oczarem marki Witch była równie fajna co ta z Ecolab i nie wykluczam powrotu do niej. Nie tylko osoby se skórą tłustą powinny być z niej zadowolone do jest bardzo delikatna ale radzi sobie z oczyszczaniem.


L'occitane krem do rąk z 20 % masłem shea to mała próbeczka dołączana często do gazet. Kremy te bardzo dobrze się u mnie spisują ale nie kupuję pełnowymiarowych produktów ze względu na ich cenę.

Dezodorant Dove to stały i niezmienny element moje pielęgnacji.

Odżywka do paznokci Eveline 8 w 1 pomaga mi w utrzymaniu moich pazurów w dobrym stanie i na szczęście nie robi mi krzywdy. To już kolejne opakowanie i następne już w użytku.

Carex antybakteryjny żel o zapachu aloesu to mój ulubieniec. Najładniej pachnie i robi to co ma robić. Gorąco go polecam.

O jajeczkach EOS pisałam niedawno i do tego też postu Was odsyłam KLIK.


Żel pod prysznic z Avon zużyłam jako mydło w płynie. Sam żel w tej roli spisał się ok ale pod prysznicem wydobycie go z opakowanie graniczyło z cudem gdyż był strasznie "glutowaty".Zapach jak najbardziej na plus ale jego niefunkcjonalność sprawiła że raczej już się na niego nie skuszę. Chyba że firma zmieni konsystencję i butelkę.

Natomiast żel pod prysznic Nivea to mój hit. Uwielbiam jego zapach, konsystencję, działanie...Nie ma dla mnie minusów. 


Kremowy olejek pod prysznic o zapachu migdałów z Ecolab okazał się świetnym produktem dla takiego leniwca jak ja. Dzięki swoich właściwościom nawilżającym po jego użyciu już nie musiałam się balsamować. Jednak osoby z bardzo suchą skórą będą musiały postarać się o dodatkową dawkę nawilżenia. Dla mnie był to świetny produkt i już zakupiłam kolejną buteleczkę ale tym razem innego zapachu gdyż za zapachem migdałów nie przepadam (choć ten zapach migdałowy nie przeszkadzał mi ani trochę, wręcz przeciwnie, był bardzo przyjemny).

Joanna z apteczki babuni kremowy płyn do higieny intymnej kupuję zazwyczaj dla jego zapachu jednak tym razem zapach był praktycznie niewyczuwalny. Nie wiem co się stało. Sam jednak płyn był bardzo przyjemny w użyciu, nie podrażniał i robił to co miał robić.


O Batiste nie będę się już więcej rozwodzić. Świetny produkt.

Duet z Dove miał zapewniać naszym włosom lekkość i jednoczenie je pielęgnować. Szczerze? Dla mnie to przeciętne produkty które nie robiły krzywdy ale też nie było widać po nich mega efektów. Szampon był ok, ładnie oczyszczał, natomiast odżywka była bardzo rzadka i jedyne co robiła do pomagała rozczesywać włosy. Powrotu nie planuje.


I na sam koniec dwie maseczki oraz peeling od babci Agafii.
Peeling by na prawdę bardzo przyjemny i choć nie zdzierał jakoś specjalnie to i tak przypadł mi do gustu i chętnie wypróbuję inne saszetkowe maluchy.

Natomiast o maseczka babci mam zamiar napisać oddzielny post który mam nadzieję uda mi się opublikować jeszcze w tym miesiącu.

Koniec i kropka;)

A jak Wasze denko?

Ściskam

Justyna

wtorek, 1 marca 2016

Czytaj dalej » 26