Powrót do dzieciństwa...

Witajcie Kochani!!!

Kosmetyki które dziś Wam zaprezentuje na pewno nie jedna z Was używała lub używa nadal w swojej pielęgnacji lub w pielęgnacji swoich maleństw. 
Ja osobiście zaliczam się do tej pierwszej grupy :) Od pewnego czasu borykam się z nieprzyjemnym uczuleniem pod pachami więc zwykłe żele czy mydło musiałam odstawić ponieważ jeszcze bardziej podrażniały wrażliwe miejsca.
Szampon kupiłam natomiast z czystej ciekawości. Jest on tak zachwalany przez wiele z Was, że i ja postanowiłam go przetestować i dowiedzieć się co on ma takiego w sobie, że go tak wiele z Was uwielbia.


Babydream Shampoo



Mieści się w 250 ml, niebieskiej butelce z uroczymi tłoczeniami- motylkami.
Konsystencja dość rzadka, szampon jest przezroczysty i ma przyjemny dziecięcy zapach. 


Opakowanie jest bezproblemowe. Nic nie wycieka, nic się nie wylewa.

Przyznam szczerze, że po raz pierwszy spotkałam się z tego typu produktem dla dzieci, który tak dobrze się u mnie spisał.
Szampony z Johnson's nie dorównują w niczym temu z Babydream. Ten z Babydream zdecydowanie wygrywa to starcie;)
Zdziwiło mnie również, że szampon tak dobrze się pieni. Bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy i same włosy nie powodując przy tym swędzenia, łupieżu czy innych nieprzyjemnych doświadczeń. Po spłukaniu włosy są miękkie, dobrze się układają i co najważniejsze nie plączą się co mnie chyba najbardziej ucieszyło (dodatkowe rozczesywanie i wyszarpywanie sobie włosów spowodowało by że zostałabym chyba łysa;/).
Mimo swej dość małej pojemności (w sumie jest ona standardowa, jednak buteleczka w dłoni wydaje się strasznie mała) szampon okazał się niesamowicie wydajny a dzięki temu, że się pieni wystarczyła niewielka ilość aby dokładnie umyć całe włosy.
Dodatkowym plusem jest jego cena 5zł. Czego więc chcieć więcej?

Skład jest również przyjazny.


Z chęcią powrócę kiedyś do tego szamponu (niestety na dzień dzisiejszy jest on poza moim zasięgiem), który wywarł na mnie tak pozytywne wrażenie. 
Wszystkim gorąco polecam.

Kolejne dwa produkty przeznaczone są do kąpieli ale również jak sugeruje producent można nimi umyć całe ciało, łącznie z włosami.
W kwestii "włosowej" się nie wypowiem ponieważ stosowałam je jedynie jako żel pod prysznic.



Recenzję obu produktów będę pisała wspólnie ponieważ dla mnie osobiście różnią się jedynie zapachem. Ten z Babydream pachnie niestety nieco gorzej, tzn. mnie osobiście ten zapach w ogóle nie przypadł do gustu choć działanie jest również dobre co Johnson's.


Oba produkty mają po 500 ml pojemności. Duże butle zaopatrzone są w pompki czyli to co każdy z nas lubi;) Opakowanie Johnson's jest przezroczyste więc dodatkowo możemy sprawdzić ile kosmetyku zostało nam do końca. Babydream posiada za to urocze tłoczenia/motylki, które cieszą oko;)
Oba produkty są przezroczyste i mają żelową konsystencję. Dobrze się pienią a dzięki pompkom możemy idealnie dozować odpowiednią dla nas ilość produktu.
Oba żele działają na mnie identycznie.
Nie podrażniają ani nie wysuszają podrażnionej skóry, nie tylko pach ale i całego ciała. Zaczerwieniona i swędząca skóra "uspokoiła się" a swędzenia ustało. Czasami używam ich również do pielęgnacji intymnej i również świetnie się sprawdziły.
Skóra po umyciu jest miękka i w te gorące dni, które w końcu nawiedziły UK, nie nakładam już dodatkowego balsamu/masła itp. ale osoby z bardzo suchą skórą niestety będę musiały włączyć ten etap nawilżenia do swojej pielęgnacji.
Nie pozostawiają po sobie tłustej warstwy i są bardzo wydajne. 
Ze względu na dostępność i bardziej przyjemny zapach zapewne wrócę do żelu z Johnson's. Babydream również polubiłam ale sprowadzanie tak dużego produktu z PL mija się z celem (wysyłka jest droższa niż sam produkt). Ceny obu produktów są porównywalne.
Babydream kosztuje około 10-12 zł a Johnson's 10- 14 zł. Ja natomiast kupuję go zawsze na promocji gdzie wtedy kosztuje około 1.50 Ł.

Składy:
BabyDream 


Johnson's


Wszystkie powroty do dzieciństwa są miłe i te również takie się okazały. Produktów używa mi się bardzo dobrze i z przyjemnością będę do nich wracała. Poza tym czasami fajnie jest się oderwać od tych wszystkich mocnych, słodkich czy cytrusowych zapachów i wykąpać się w czym bardziej neutralnym;)

Ściskam mocno i życzę udanego poniedziałku...
Kokos

poniedziałek, 21 lipca 2014

Czytaj dalej » 10

Przybysze czyli kolejne nowości

Witajcie Kochani!!!

Dziś przychodzę do Was z obiecanym postem zakupowym.
Nie przedłużam jednak i od razu przechodzę do rzeczy. 


Kolejne zamówienie z feelunique.com. Trwająca promocja skusiła mnie jeszcze raz do uzupełnienia zapasów. Niestety pośpiech nie jest dobrym doradcą i do koszyka wrzuciłam 2 opakowania Effaclar Mat zamiast jednego Effaclar H. Mówi się jednak trudno. W gratisie dostałam wodę termalną 50 ml.
Dodatkowo kupiłam nową wersję Effaclar Duo Plus. Mojej twarzy potrzeba porządnego oczyszczenia a kto sobie lepiej z tym problemem poradzi jak nie Effaclar?
Po raz kolejny skusiłam się również na Vichy Dermablend czyli puder transparentny matujący. Czaiłam się na ten z Mac ale niestety do najbliższego salonu mam daleko i było mi nie po drodze a pudru matującego potrzebowałam na "już". 
Cicaplast to produkt do ust. Kupiony również przez przypadek (nie pytajcie jak to się stało).


The Body Shop i trwające tam wieczne promocje to zło...ja Wam to mówię;) Jednak to zło jest bardzo przyjemne i na dodatek pięknie pachnie.
Trzy żele pod prysznic, którym zapachom nie mogłam się oprzeć: jagoda, marakuja, i malina. 
Peeling z limitowanej edycji wołał "kup mnie". Więc kupiłam i już nie mogę się doczekać kiedy go użyję.


Zakupy z Car Boot Sale.


Rajstopy w spray-u od Sally Hansen za 1 funta?! Czemu nie. Jestem niesamowicie ciekawa tego produktu a moim białym nogom przyda się odrobina koloru.


Wszystko po 4 funty:D Nie nie, to nie sklep, to mega okazja i prezenty od mojego chłopaka. I kto powiedział, że męskie oko nie wypatrzy promocji?
Z tych kosmetyków jestem chyba najbardziej zadowolona. 
Nowa szczotka TT w cukierkowym kolorze...o niej marzyłam od dawna ale cena 10 funtów jakby nie patrząc jest troszkę wysoka. Tym bardziej się cieszę że mój chłopak ją wypatrzył i sprawił mi niespodziankę.
Stara szczotka przypadła w udziale mojej suni, którą ją również uwielbia i kocha być nią szczotkowana (choć ma krótką sierść), masaż szczotką sprawia jej wielką przyjemność:)


Macadamia Natural Oil Flawless Cleansing Conditioner to długo przeze mnie szukany produkt, który w końcu trafił w moje ręce. Czeka na swoją kolej ale jest pierwszy w kolejności;)



Zawsze chciałam przetestować sławny K-Pak więc będę miała ku temu najlepszą okazję.


Różowe jajo w końcu moje..


Czekoladowe serce z TBS. Uwielbiam tą serię. Z całego zestawu nie przetestuję jedynie peelingu ponieważ oddałam go swojej przyjaciółce. Resztę jednak z przyjemnością zużyję.



Dwa litrowe opakowania szamponu i odżywki Joico Moisture Recovery zakupiła dla mnie koleżanka w hurtowni fryzjerskiej po bardzo okazyjnej cenie. Jestem niezmiernie ciekawa tej serii, która jest tak bardzo zachwalana. Oba produkty również czekają na swoją kolej.


I na sam koniec serum intensywnie rewitalizujące z Bioliq, którego nie udało mi się kupić w Polsce. Kupiłam je w Polskim sklepie i niestety słono przepłaciłam ale tak bardzo chciałam je przetestować, że już nawet przymknęłam oko na tę zawrotną cenę.

Kochani to już wszystko.
Jeżeli miałyście, któreś z wymienionych produktów dajcie znać jak się u Was sprawdziły.

Ściskam
Kokos

sobota, 12 lipca 2014

Czytaj dalej » 47

Czerwcowe denko

Witajcie Kochani!!!

Dzisiaj zaszalałam nieco na zakupach (co po raz kolejny wpadło w moje ręce już niebawem na blogu), więc aby nie czuć się aż tak "winna" spieszę do Was z nieco spóźnionym czerwcowym denkiem.


1. Szampon Dove.
Kupiony, przetestowany, zużyty. Zwykły drogeryjny szampon, który robił to co powinien. Byłam z niego zadowolona i w zapasie mam jeszcze jedną jego wersję.

2. Batiste suchy szampon.
Niezliczone opakowanie mojego ulubionego szamponu. Zmieniam jedynie wersje zapachowe. Wszystkim gorąco polecam tę wersję oriental. Pachnie delikatnie, kwiatowo nie dusząco.

3. Garnier Ultimate Blends odżywka do włosów z papają i mlekiem waniliowym.
Niestety ze wszystkich wypróbowanych przeze mnie odżywek z tej serii ta wypadła najsłabiej. Rzadka, mało wydajna i tak na prawdę nic nie robiła z moimi włosami. Do tej wersji nie powrócę ale do pozostałych (m.in avocado) zdecydowanie tak.


4. Johnson's Baby szampon do włosów relaksujący.
Przyjemniejsza wersja od tej klasycznej ale i tak te szampony mi nie służą. Moje włosy jednak lubią sylikony i tym podobne i kosmetyki tego typu nie za dobrze im służą. Jednak mój chłopak bardzo go polubił i podejrzewam że w przyszłości pewnie jeszcze raz po niego sięgnę.

5. Philosophy żel pod prysznic Sweet Talk.
Bardzo fajny żel. Gęsty, wydajny, nie wysuszał i pachniał jak oranżada w proszku. Ogólnie firma Philosophy robi bardzo fajne kosmetyki i też żel tylko mnie utwierdził w tym przekonaniu.

6. Radox peelingujący żel pod prysznic.
Żel pachniał nieziemsko. Poza tym robił to co każdy żel robić powinien i dodatkowo delikatnie peelingował. Z racji tego że mam gigantyczny zapas produktów peelingujących na dzień dzisiejszy nie planuję powrotu do niego.

7. Colgate płyn do płukania jamy ustnej.
Tutaj nie będę się zbytnio rozpisywała. To mój numer jeden w pielęgnacji jamy ustnej. Gorąco polecam.


8. Soap& Glory The Brekfast Scrub.
O nim i jego kolegach więcej pisałam tutaj KLIK.

9. Johnson's Baby żel pod prysznic ułatwiający usypianie O_o.
Nie wiem czy to siła autosugestii, czy ten żel faktycznie wycisza i "uspokaja" ale używało mi się go niezwykle przyjemnie. Był bardzo gęsty przez co niesamowicie wydajny. Ładnie pachniał, nie podrażniał i nie wysuszał skóry. Dawna nie trafiłam na tak miły produkt do pielęgnacji. Zdecydowanie do niego powrócę.

10. L'oreal żel do mycia buzi oczyszczający.
O nim więcej pisałam tutaj KLIK.

11. The Body Shop rumiankowy płyn do demakijażu oczu.
Na początku nie byłam zadowolona z tego produktu. Odstawiałam więc go na chwilkę i wróciłam po około miesiącu. Problem jednak leżał po mojej stronie gdyż za krótko trzymałam go przyłożonego do oka. Wystarczyło poczekać nieco dłużej a płyn zmywał cały makijaż oka (używam nie wodoodpornych kosmetyków)bez dodatkowego tarcia i podrażnień. Polecam i w przyszłości na pewno do niego powrócę.

12. Kremowy kosmetyk(?) do mycia twarzy z TESCO.
Produkt jest przeznaczony do skór wrażliwych i bardzo suchych więc nie powinnam na niego narzekać ponieważ nie jest on stworzony do mojego typu cery a jednak.
Produkt był bardzo kremowy, dziwnie pachniał ale ogólnie nie był zły i zapewne świetnie się sprawdzi na skórach suchych. Tłustym zdecydowanie odradzam (co mnie podkusiło żeby go kupić O_o?).


13. Bomb Cosmetic masło pod prysznic.
Niestety to wielki niewypał. Jak usłyszałam o tym produkcie od razu chciałam go mieć. Kiedy zobaczyłam że jest wersja malinowa- tym bardziej. Niestety kosmetyk nie dość że pachniał koszmarnie chemicznie to na dodatek nie było z niego większego pożytku. Wyjmowałam kawałek masła i używałam jak zwykłego mydła. Nie przesuszył skóry ale też nic jej nie nawilżył. Moim zdaniem nie wart swojej ceny i tylu zachwytów pod swoim adresem. Nie polecam.


14. Lily Lolo błyszczyk w kolorze whisper. Jeden z moich ukochanych błyszczyków, ukochanych kolorów, ukochany nawilżacz i w ogóle naj...Żałuję że się skończył i jak tylko będę miała taką możliwość na pewno go sobie odkupię.

15. Bourjois 123 Perfect.
Bardzo lubię podkłady z Bourjoi. Ten służył mi bardzo dobrze. Nie zapychał, nie ciemniał na twarzy, ładnie na buzi wyglądał, nie miał super krycie ale mi ono wystarcza. W przyszłości na pewno do niego wrócę.

16. Max Factor 2000 Calorie.
Mój KWC i kropka:D

Kochani to już tyle dobrego. W najbliższym czasie pokaże Wam kolejne zdobycze (a jest ich trochę).
Was ściskam i pozdrawiam

Kokos

niedziela, 6 lipca 2014

Czytaj dalej » 35

Peelingujmy się!!! Soap & Glory recenzja zbiorcza czterech peelingów

Witajcie Kochani!!!

Czas wiosenno- letni jest czasem kiedy częściej sięgamy po różnego rodzaju peelingi czy tez scruby aby "odświeżyć" naszą skórę i pozbyć się martwego naskórka. Na taką skórę najlepiej też nakładać samoopalacz. Taka skóra też lepiej przyjmuje różnego rodzaju balsamy/masła/olejki itp...
Niestety w UK ciężko jest o dobry peeling a jak już znajdzie się coś odpowiedniego to cena przeważnie odstrasza.
Kiedy natknęłam się na peelingi Soap & Glory przyznam szczerze, że nie za bardzo miałam ochotę je przetestować. Nie ciągneło mnie do nich w ogóle. Szczególnie do jednego Flake Away (którego w dzisiejszym poście nie zobaczycie, a który był moim pierwszy scrubem z tej firmy jaki miałam okazję przetestować) a to za sprawą jego zapachu, który ma przypominać słynne perfumy Miss Dior Cherie (które zostały wycofane, a które wręcz uwielbiałam). I choć zapach faktycznie jest troszkę podobny, tak jego intensywność i ogóle właściwości pierwszego kandydata sprawiły, że w ogóle nie miałam ochoty testować inne scuby.
Ale babska ciekawość i brak jakiegokolwiek peelingu w zapasach sprawił, że skusiłam się na inne scruby z tej firmy i nie żałuję.
Zapraszam wszystkich chętnych do recenzji poszczególnych kandydatów:
- Sugar Crush
- The Breakfast Scrub
- Scrub'em And Leave'em 
- The Scrub of Your Life





Sugar Crush

Sugar Crush to nic innego jak scrub na bazie soli morskiej wzbogacony o brązowy cukier, słodką limonkę, olej migdałowy oraz kawałki macadamii. Ma dość zbitą konsystencję i niezwykle intensywny zapach w którym dominuje właśnie słodka limonka. Drobinki w nim zatopione mają średnią wielkość ale niesamowicie dobrze zdzierają. Nałożony na suchą skórę spotęguje efekt mocniejszego peelingu ale nawet w kontakcie z wodą daje świetne efekty. Dobrze "przyczepia" się do skóry i z niej nie odpada. Zapach utrzymuje się na skórze długo.
Z racji tego że jest to peeling na bazie soli nie jest wskazane aby używać go na podrażnione miejsca lub zaraz po depilacji. Szczypanie i pieczenie w takim przypadku gwarantowane.
Skóra po jego użyciu jest gładka i miękka. Nie pozostawia na skórze nieprzyjemnego filmu ale dzięki zawartym olejkom daje się odczuć ich pielęgnacyjne właściwości.
Producent zaleca nam używać go od 1-3 razy w tygodniu. Osobiście robię peeling z reguły 2 razy na tydzień. Opakowanie jest wygodne, aplikacja bezproblemowa. Wydajność na bardzo wysokim poziomie. Wystarczy niewielka ilość produktu aby dobrze się wypeelingować:)
Sugar Crush zaliczam do bardziej udanych produktów jakie marka wypuściła na rynek i już mam kolejne opakowanie w swoich zbiorach.
Szczerze polecam osobom, które lubią dobre zdzieraki.







Następny w kolejce Breakfast Scrub.





Opakowanie Breakfast Scrub różni się nieco od pozostałych, choć z tego co wiem na zdjęciu widzicie jeszcze jego starą wersję. Na dzień dzisiejszy opakowanie wygląda podobnie jak np. Sugar Crush.
Ale przecież nie opakowanie jest najważniejsze. 
Jeżeli chodzi o właściwości pielęgnacyjne i ścierające mogłabym napisać dokładnie to samo co w przypadku Sugar Crush.
Nie mam nic do zarzucenia. Efekty ścierające są tak samo dobre jak w przypadku scrubu powyżej. Drobinki są nieco mniejsze ale to nie przeszkadza w dokładnym peelingu. Po zmieszaniu z wodą tworzy mleczną konsystencję. Scrub nie podrażnił mojej skóry ani jej nie uczulił. 
Przyczepić mogłabym się do zapachu, który niestety nie powalił mnie na kolana. Jest dziwny do określenia i mdły. Gdybym wcześniej nie przeczytała co znajduje się w składzie nigdy bym nie powiedziała, że taki zapach to połączenie owsa, masła shea, bananów, ekstraktu z miodu i organicznego cupuacu (cokolwiek to jest;)). Mimo wszystko w czasie użytkowania przywykłam do niego. Zapach nie utrzymuje się zbyt długo na skórze więc w tym przypadku to akurat plus;)


Czas na mojego faworyta:)
Scrub'em And Leave'em







Cukierkowe opakowanie, cukierkowa zawartość. Wszystko różowe!!!
Kiedy przechodziłam koło produktów do pielęgnacji ciała ten scrub od razu "wpadł mi w oko". Z ciekawości też go wzięłam. Był to mój drugi scrub z Soap&Glory i miałam co do niego mieszane uczucia (pierwszy Flake Awake był małym koszmarkiem) tym bardziej, że gdy go otwarłam i przetestowałam na dłoni zauważyłam, że w wgłębieniu po moich palcach znalazł się olejek. Pomyślałam wtedy "kurcze, będzie kolejna klapa". Jak wiecie, nie na widzę tłustego filmu jaki zostawiają peeling, które mają w swoim składzie parafinę. Ten parafiny na szczęście nie posiada więc postanowiłam jednak dać mu szansę- "raz kozie śmierć" i...dobrze zrobiłam:)
Scrub okazał się fenomenalny. Scrub to może jednak złe określenie. Producent określił produkt jako "body buff" czyli coś a'la polerka do ciała i z tym się zgodzę.
Drobinki zatopione w środku są duże i dość ostre, dzięki czemu podczas masowania ciała, ścieramy martwy naskórek i dodatkowo "polerujemy" naszą skórę. Ze wszystkich opisanych scrub-ów w tym drobiny są największe i dają moim zdaniem najlepsze efekty. Małe różowe kuleczki nie rozpuszczają się. 
Z racji tego, że scrub jest również na bazie soli morskiej a drobinki duże i ostre nie polecałabym go osobom z bardzo wrażliwą skórą i oczywiście na miejsca podrażnione lub zaraz po depilacji.
Zapach pobił wszystkie inne. Zaskoczenie również było po przeczytaniu informacji o zapachach, które składają się na jego woń: bergamotka, czarna porzeczka, magnolia, frezja, wanilia i piżmo. Mieszanka "wybuchowa" i bardzooo przyjemna.
Nawilżające olejki: babassu, jojoba, i mandarynka nie pozostawiają tłustego filmu jedynie miłe uczucie nawilżenia. Nic się nie klei. Skóra jest aksamitnie gładka i miękka.
Scrub'em and Leave'em podbił moje serce pod każdym względem i jego będę polecała najbardziej;)




Na sam koniec The Scrub Of Your Life.



Na sam koniec zostawiłam sobie scrub, który tak na prawdę moim zdaniem jest żelem peelingującym a nie typowym scrubem.
Zamknięty w poręcznej tubce, łatwo wydostaje się z opakowania. Niestety nieprzezroczysta tubka nie pozwala nam zobaczyć ile kosmetyku zostało nam do końca.
"Scrub" różni się od swoich poprzedników tym że po nałożeniu na skórę i zmieszaniu z wodą pieni się, a to za sprawą SLS-ów, które są już na drugim miejscu w składzie. Żel jednak nie przesusza skóry ani jej nie podrażnia. Drobinki są malutkie i delikatnie masują skórę niż raczej mocno ścierają. Jednak takie rozwiązanie świetnie sprawdziło się u mnie w pielęgnacji wrażliwych miejsc m.in biustu. Skóra była gładka i miękka a forma delikatnego peelingu nie podrażniła wrażliwej skóry. 
Żel jest gęsty przez co wzrasta jego wydajność.
Rzeczą do której się przyczepię jest zapach. Pachnie on jak słynny żel Clean On Me i jest charakterystycznym zapachem firmy, który jest chyba najbardziej kojarzonym zapachem z całego asortymentu Soap&Glory. Dla mnie jest on tak niesamowicie duszący, że częste jego używanie doprowadza mnie do bólu głowy. 
Innych wad brak:)




Cechy wspólne:
Pojemność: 3 pierwsze scruby mają po 300 ml a ostatni 200 ml
Termin przydatności od otwarcia: 24 miesiące, jedynie Sugar Crush ma krótszy termin przydatności 12 miesięcy
Ceny: to około 7-8 funtów, jednak w Boots bardzo często można spotkać promocję 3 za 2 gdzie najtańszy produkt dostajemy gratis
Dostępność: stacjonarnie w Boots oraz na stronie www.boots.com

Firma Soap & Glory bardzo mile mnie zaskoczyła w kwestii scrubów jakie ma nam do zaoferowania. Cieszy mnie również fakt, że są one dla mnie łatwe do dostania i już nie muszę sprowadzać z Polski podobnych produktów (chyba że w celu przetestowania- babska ciekawość chyba nigdy nie ma dość:D).
Wszystkie szczerze polecam- w szczególności mojego ulubieńca Scrub'em and Leave'em. Każdy na pewno znajdzie coś dla siebie i będzie zadowolony a w szczególności zwolenniczki mocniejszych zdzieraków. 
Dzięki przedstawionym scrubom firma Soap & Glory zyskała wiele w moich oczach i zdecydowanie teraz częściej będę sięgała po inne kosmetyki jakie ma nam do zaoferowania.

Ściskam 
Kokos

czwartek, 3 lipca 2014

Czytaj dalej » 14