Witajcie Kochani!!!
Po długiej nieobecności spowodowanej sprawami osobistymi wracam do Was z recenzją aż 3 produktów, które mają za zadanie oczyścić naszą skórę obumarłego naskórka.
Mowa będzie o 3 kosmetykach z The Body Shop, które miałam/mam okazję testować.
Zaczynajmy.
Oto cała trójka.
Zacznę może od kremowego scrubu ze zmielonymi orzechami brazylijskimi.
Produkt zamknięty jest w plastikowym, przezroczystym "słoiczku" czyli w formie opakowania, którą najbardziej lubię. Pojemność 200 ml.
Zapach kosmetyku jest obłędny. Słodki, intensywny, otulający. Na te chłodniejsze miesiące był w sam raz a i w cieplejsze myślę, że się sprawdzi choć osobiście na letnie miesiące wolę coś bardziej orzeźwiającego.
W kwestii technicznej. Jak sama nazwa wskazuje scrub ma kremową konsystencję. W środku faktycznie zatopione są kawałki orzechów jednak nie są one ostre, mają raczej nieregularne kształty. Dzięki swojej konsystencji scrub nie spływa nam z dłoni. Dobrze "przyczepia" się do skóry i w sposób delikatny ją peelinguje. Mocniejszy efekt zdzierania możemy uzyskać kiedy zaaplikujemy go na suchą skórę. Ze względu na swoją delikatność śmiało może być stosowany na delikatne partie ciała np. biust.
Skóra po zastosowaniu jest miękka i gładka. Nie ma na niej tłustej warstwy co mnie niezmiernie cieszy. Na mnie zapach utrzymuje się dość długo. Dodatkowo można go zpotęgować nakładając masło z tej samej linii zapachowej ale tutaj uwaga!!! moim zdaniem masło pachnie równie pięknie, jednak zapach masła a scrubu różni się nieco od siebie.
Wydajność określam jako średnią. Stopień zdzierania w skali 1 do 6 oceniam na 3 z minusem. Dla mnie używanie tego kosmetyku było raczej przyjemnym masażem niż porządnym zdzieraniem ale nie mam mu tego za złe i wybaczam:) Zapach i niska cena za jaką udało mi się kupić scrub rekompensuje braki w działaniu.
W poczekalni mam jeszcze jedno opakowanie, które poczeka na chłodniejsze wieczory.
Kolej na świąteczną wersję Cranberry Joy.
Cierpka żurawinka z nutką miodu. Za zapach tego produktu daję na wstępie mocną 5:)
Tym razem peeling zamknięty jest w 200 ml tubce, która również jest przezroczysta dzięki czemu widzimy ile produktu zostało nam do końca.
Drobinki średniej wielkości również ze ścieraniem martwego naskórka radzą sobie średnio a ziarenka żurawiny bardziej masują niż peelingują ale jest to miły sposób spędzenia tych kilku minut pod prysznicem;)
Mimo wszystko; dość gęsta konsystencja sprawdza się w tym przypadku świetnie i dzięki temu peeling jest przez to bardziej wydajny. Nie przelatuje przez palce więc i się mniej go marnuje.
Podobnie jak w przypadku scrubu powyżej, przez to że jest on delikatny można stosować go na biust.
Ja stosowałam go co drugi dzień na swoje ramiona, na których niestety mam rogowacenie około mieszkowe. Taka forma delikatnego peelingu świetnie sprawdziła się na tę partię ciała. Delikatność scrubu sprawiła że mogłam używać go częściej a i stan ramion był w miarę dobrym stanie (dobry stan przy tego typu problemie raczej nie jest możliwy;/)
Jedyne co mogę mu zarzucić to to, że brudzi wannę/prysznic. Podczas spłukiwania ziarenka żurawiny lubią zostawać na wannie i czyszczenie jej po każdym zastosowaniu jest konieczne;/
Scrub a tak na prawdę żel peelingujący (moim zdaniem jest to lepsze określenie na ten produkt) właśnie kończy mi się na dniach więc zapewne pojawi się w marcowym denku. Na dzień dzisiejszy do niego nie powrócę ponieważ ta wersja wychodzi tylko w okresie świątecznym.
I na koniec również świąteczna wersja Vanilla Bliss.
Vanilla Bliss różni się od poprzednika tak na prawdę jedynie zapachem i paroma małymi szczególikami.
W kwestii ścierania jest może ciut lepsza bo posiada więcej maleńkich drobinek, które troszkę lepiej peelingują naszą skórę.
Zapach obłędny (jak wszystkie zresztą;)). W te zimne wieczory prysznic z takim umilaczem to coś wspaniałego. Angielska pogoda nie rozpieszcza nas za bardzo więc myślę, że taki scrub będzie mógł być używany przez cały rok;)
Konsystencja z żelowej zamieniona jest na kremową. Opakowanie to również plastikowa, 200 ml tubka. Ogólnie szata graficzna świątecznych wersji bardzo przypadła mi do gustu.
Zapach peelingu (podobnie jak w wersji z orzechem brazylijskim) różni się od masła z tej samej linii zapachowej.
Podobnie jak w przypadku Cranberry Joy również w tym scrub stosuje na swoje ramiona, zamiennie, ot tak żeby zapachy mi się przypadkiem nie znudziły:)
Wydajność oceniam wysoko, choć może nie jest to obiektywna ocena gdyż tak jak wspomniałam produktu używam jedynie na górne partie ciała.
W każdym bądź razie peeling mnie nie podrażnił ani nie uczulił.
Porównanie wszystkich konsystencji.
Podsumowując.
Wszystkim trzem panom do miana super zdzieraków jest bardzo daleko ale swoje braki maskują cudnymi zapachami. Dla mnie minione miesiące mijały bardziej na miłym masażu z nimi a nie na porządnym peelingu. Mimo wszystko miło było je wszystkie przetestować.
Co myślicie o tego typu produktach?
Lubicie? Używanie? Co polecacie?
ps. już wkrótce kolejna część i recenzje peelingów/scrubów, które są o wiele mocniejsze w tym co robią. Zdradzę tylko, że będzie ich aż 4 i wszystkie z Soap& Glory.
Ściskam
Kokos
Powiem jedno, zazdroszczę Ci ich, szkoda że ja mam daleko do tego sklepu, ale jak trafię, nie pożałuję sobie. :)
OdpowiedzUsuńWkurza mnie jak zdzieranie jest nikłe, ale dla pięknego zapachu mogę przymknac oko ;)
OdpowiedzUsuńZ żadnym nie miałam jeszcze styczności - ale chciałabym mieć je wszystkie :)
OdpowiedzUsuńLubię mocniejsze peelingi, ale tym zapachom bym się chyba nie oparła :)
OdpowiedzUsuńja bym ten pierwszy wypróbowała, ale jednak wolę mocniejsze zdzieraki
OdpowiedzUsuńLubię mocne zdzieraki więc pewnie nie byłabym zadowolona.
OdpowiedzUsuńJakoś nie kuszą mnie produkty z TBS, chociaż peeling grapefruitowy musiałam kupić (miniaturę) bo zapach miał obłędny. Ale reszta zapachów mnie zdecydowanie nie urzekła.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że słabo zdzierają... za to do pierwszego wzięłabym łyżeczkę i zjadła z dziką ochotą :D
OdpowiedzUsuńlubie pilingii z tbs,ale od soap&glory jestem uzalezniona,z niecierpliwoscia czekam na twoja opinie:))
OdpowiedzUsuńVanilla Bliss miałam i to fakt, że jest to tylko żel peelingujacy, który przede wszystkim miło masuje skórę. Myślałam, że Bazil Nut będzie porządnym zdzierakiem...
OdpowiedzUsuńW sumie chyba wolę żele peelingujące niż prawdziwe zdzieraki. Wiele zwykłych peelingów jest dla mnie za mocna, więc w sumie za samą czynnością nie przepadam, choć moja skóra się tego domaga dość często. Ostatnio polubiłam peelingi sole, ale moje wiecznie pozadzierane skórki wokół paznokci nie są zbyt zadowolone gdy ich używam, więc to dodatkowy pretekst by ich nie używać (co za logika wypowiedzi:D).
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to lubię jak coś ładnie pachnie i kompletnie nie dziwię się, że z przyjemnością używałaś tych produktów z TBS. Już nie raz dzięki Tobie mogłam się przekonać, że niektóre ich kosmetyki zapachy mają obłędne. (Do tej pory pamiętam cudowny żel w zielonej butelce, którego nawet nie zdążyłam zrecenzować, bo się skończył i sponiewierałam butelkę, żeby zużyć jego resztki;))
w niektórych zapachach kosmetyków można się naprawdę zakochać ;))
OdpowiedzUsuńnie miałam żadnego z prezentowanych powyżej delikwentów; zastanawia mnie jednak fakt czy zapach peelingu żurawinowego różni się znacząco od masła z tej serii; kiedyś go miałam i jego zapach przypominał mi sfermentowaną żurawinę :)
OdpowiedzUsuńTen orzechowy wygląda smakowicie!
OdpowiedzUsuń