Witajcie Kochani!!!
Jak widzicie zapewne po tytule dziś będzie denko. Denko ale nie byle jakie. W grudniu takiego posta nie publikowałam gdyż przez sprawy osobiste i całkowity brak czas najnormalniej w świecie nie miałam czasu aby nawet zrobić zdjęcia zużytych już produktów.
Tak więc denko które dziś zobaczycie jest ponad 2 miesięczne a w dzisiejszym poście zobaczycie jedynie pielęgnację. W następnym kolorówkę gdyż i w tej kategorii poszło mi całkiem nieźle.
Postanowiłam że wezmę się w garść i po zużywam wszystkie otwarte już kosmetyki. Poszło mi całkiem nieźle.
Zapraszam....
Jednym z lepszych kremów do rąk jakie miałam przyjemność do tej pory używać jest Hand Dream Number 1 Formula Super Cream z Soap& Glory. Hand Food może się przy nim schować. Świetnie nawilża, szybko się wchłania i co najważniejsze nie pozostawia tłustej warstwy na dłoniach. Jednym słowem jest po prostu fantastyczny.
Masełko Z The Body Shop o zapachu zielonej herbaty to mój ulubieniec w kwestii pielęgnacji ciała. Cudowanie pachnie, tak świeżo, fantastycznie nawilża, wchłania się całkiem dobrze, i ma fajna kremową (nie zbitą jak większość maseł z TBS) konsystencję. Zdecydowanie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie jak tylko zużyję swoje zapasy.
Jak wiecie (lub nie) balsamowanie się to moja pięta Achillesowa i jak już cokolwiek zużyję w tej dziedzinie sama biję przed sobą pokłony:D
A tu taka niespodzianka i oprócz masełka z TBS udało mi się jeszcze zużyć oliwkę dla mam i balsam o tej samej nucie zapachowej, którą bardzo lubię. Marka Babydream bardzo dobrze się u mnie sprawdza a w szczególności produkty strikte dla mam:)
Do porannego mycia buzi wykańczałam emulsję micelarną do skóry wrażliwej i delikatnej od Anidy. Bardzo fajna, tania i wydajna emulsja która delikatnie oczyszczała buzię po nocy. Nie wykluczam ponownego zakupu.
Coś co już tak delikatne nie było a buzia po jego zastosowaniu aż piszczała to nic innego jak Rinse Off Foaming Cleanser od Clinique. Kiedy dostał się do oczu chciał je wypalić ale mimo wszystko 2-3 razy w tygodniu lubiłam go używać kiedy moja buzia potrzebowała mocnego oczyszczenia. Pełnowymiarowej wersji na pewno nie zakupię gdyż takie próbki bardzo często można dorwać choćby na eBay za niewielkie pieniążki a są one mega wydajne.
O żelu z Soap& Glory więcej możecie przeczytać tutaj KLIK. Nadal podtrzymuję zdanie na jego temat że jest to jeden z lepszych czyścicieli jakich używałam.
Natomiast żel nawilżający z ECOLAB to moje małe odkrycie 2015 a pełną jego recenzję znajdziecie tutaj KLIK.
Płyn micelarny z Garniera to mój ulubieniec więc nie będę znów się rozwodzić na jego temat. Jest po prostu świetny i kolejna buteleczka już czeka w zapasach:)
Do usuwania makijażu oczu używałam produktu z marki Simple Kind to Eyes, który w tym celu nie sprawdził się w ogóle i zmuszona byłam używać go do demakijażu twarzy. Z twarzą radził sobie średnio, ale zużyć go zużyłam i na pewno do niego nie powrócę.
Mała 100 ml buteleczka płynu micelarnego do skóry suchej z Dermedic nie radziła sobie z oczami wcale a wcale a ze skórą twarzy też jakoś wybitnie nie. Poza tym nie wiem co się dzieje z tymi firmami ale perfumują swoje kosmetykami zapachami ogórka (to samo jest z kremem Estee Lauder Day Wear) a on działa na mnie odpychajaco. O ile ogórki uwielbiam tak ich zapach w kosmetykach po prostu mi przeszkadza. Zdecydowanie bardziej wolałabym aby kosmetyki były bezzapachowe.
Tonik odmładzający z ECOLAB moim zdaniem każda dziewczyna powinna choćby przetestować. A więcej o nim dowiedzie się tutaj KLIK.
Olejek Jojoba marki Therapeutic Grade kupiłam w TkMaxx w celu stosowania go jako nawilżacz na moją skórę. Niestety olejek sam w sobie jest dość gęsty, nie nawilżał skóry, dziwnie pachniał. Zużyłam go więc do demakijażu ale prawdę powiedziawszy i z tym radził sobie średnio.
Clinique Takie The Day Off Cleansing Balm mieliście okazję poznać w poprzednim poście i tam odsyłam Was po jego pełną recenzję KLIK.
Yoskine Szafirowy peeling przeciwzmarszczkowy firmy Dax Cosmetic o nim więcej możecie przeczytać tutaj KLIK.
Naturalny olejek z nasion malin ze strony Zrób sobie krem spowodował że zaczęłam inaczej postrzegać tego typu produkty. Tego też gagatka spróbowałam użyć pod makijaż i spisał się rewelacyjnie. Dogłębnie nawilżał, pielęgnował moją skórę, delikatnie ją rozjaśniał i wybielał przebarwienia. 30 ml starczyło mi na ponad miesiąc używania 2 razy dziennie z tym że na noc nie żałowałam go sobie;) Teraz w zapasie czeka jeszcze olejek z pestek malin i czarnej porzeczki ale do tego z pewnością wrócę.
A wraz z olejkiem pod makijaż używałam żelu hialuronowego z Indeed Lab, który świetnie współgrał z olejkiem i dodatkowo nawilżał skórę ale w takim tempie w jakim się skończył (miesiąc) stosowany raz dziennie pod makijaż nie jest wart tych 16 Ł. Dlatego też poszukuję dobrego zamiennika. Jeżeli któraś z Was może mi coś polecić będę wdzięczna.
Krem pod oczy z ECOLAB to jak do tej pory jedyny kosmetyk który się u mnie nie sprawdził i jak możecie zobaczyć wyrzucam go prawie całego.
Natomiast krem pod oczy który spisał się bardzo dobrze i faktycznie nawilżał oraz rozjaśniał skórę pod oczami (miał brzoskwiniowy kolor i drobinki, nie brokat, które pięknie rozjaśniały skórę) to krem z Soap& Glory Make Yourself Youthful. Choć nie miał idealnego składu całkiem nieźle radził sobie z powiekami, natomiast póki co nie wrócę do niego gdyż testuję inny krem.
Bardzo fajnym odkryciem okazały się też kosmetyki z TBS z witaminą E. Nawilżający krem z witaminą E oraz olejek/serum też z tą witaminką. Krem bardzo fajnie spisuje się pod makijaż jak i solo. Szybko się wchłaniał i dawał uczucie nawilżenia natomiast olejek to była istna bomba witaminowa. Rano po jego zastosowaniu skóra była tak niesamowicie sprężysta i miękka że chciałby się jej cały czas dotykać. O całej witaminowej serii planuję oddzielny wpis który ukaże się już niebawem.
W sekcji pianki i żele do golenia znalazło się aż 3 gagatków. Zarówno Gilette (żel) jak i Nivea Men (pianka) świetnie się u mnie (i u mojego narzeczonego) sprawdziły i już mam kolejne ich opakowania, natomiast żel z Cien był zwykłym średniakiem i na domiar złego jeszcze opakowanie tzn. pompka w połowie się zepsuła;/
Kolejne podejście do Carmex-u okazało się kolejną porażką. Dziwny smak, miętowy/chłodzący posmak na ustach, mazistość. Nie nie i już nigdy więcej nie;/
Krem kwiatowy do rąk EOS był bardzo fajnym nawilżaczem, który szybko się wchłaniał i nie pozostawiał tłustej warstwy. Dodatkowo bardzo ładnie pachniał i miał fajne, rzucające się w oczy opakowanie które niestety tak do końca nie jest przemyślane ponieważ pod koniec bardzo ciężko jest wycisnąć z niego krem. Mimo wszystko cieszę się że mogłam go przetestować (dzięki uprzejmości mojej młodszej siostry której jeszcze raz serdecznie dziękuje) i jak będę miała jeszcze kiedyś możliwość jego zakupu na pewno to zrobię:)
Mydełko Nivea w tej standardowej wersji upodobała sobie moja rodzina i zawsze ono gości w naszej łazience, natomiast mydełko L'occitane było dołączone do zestawu i również dobrze się spisywało ale na pewno pełnowymiarowego opakowania za taką cenę nie odkupię.
Kremowe mydełko do rąk Nivea o zapachu miodu i mleka było bardzo fajne i nie wysuszało rąk i z pewnością jeszcze nie raz zagości w naszej łazience ale już nie ta wersja zapachowa. Mydełko z Cien rozmarynowo lawendowe niestety pochodziło z limitowanej edycji, a szkoda bo pachniało cudownie i świetnie rozprawiało się z brudnymi raciczkami. Na pewno odkupię kolejne opakowania jak tylko Lidl wypuści kolejną edycję limitowaną.
Zmywacz do paznokci Sally Hansen (różowy) to mój faworyt i póki co nie zamieniam go na nic innego.
Świeca z Yankee Candle Red Apple Wreath wypaliła się nie za ciekawie ale za to bardzo ładnie i intensywnie pachniała. Woski, sztuk 12, które wyszły na święta kupiłam jedynie w celu wypróbowania zapachów a i tak większość z nich porozdawałam znajomym. Zdecydowanie bardziej wolę świece ale woski są fajną alternatywą na wypróbowanie czy dany zapach będzie nam odpowiadał czy nie.
Umilacze podprysznicowi:)
Żel z Avonu zużyłam jako mydło do rąk. Wydobycie go pod prysznicem graniczyło niekiedy z cudem ale zapach to rekompensował. Mimo wszystko nie mam i nie miałam ochoty bawić się z nieporęcznym opakowaniem więc przelewałam go do dozownika i takim oto sposobem z żelu zrobiłam mydło w płynie które w tej roli równie dobrze się sprawdziło;)
Bath& Body Works żel o zapachu Warm Vanilla Sugar bardzo przyjemnie pachniał i na długo starczył dzięki swojej gęstej konsystencji ale nadal jestem zdania że cena jak za tego typu produkt jest zaporowa. Ja za niego zapłaciłam jedynie 1 Ł ale za cenę wyjściową na pewno się na niego nie skuszę.
Yes to Blueberries niestety okazał się przeciętniakiem i mimo ładnego zapachu kiepsko się spisywał, dlatego też nie mogę go wam polecić.
Dzieckiem co prawda już od dawna nie jestem ale na dzidziusiowy żel raz na jakiś czas się skuszę. Ten z Babydream był bardzo przyjemny, kremowy, dobrze się pienił i delikatnie pachniał. Z chęcią do niego powrócę jak tylko będę miała okazję;)
Soap& Glory robi moim zdaniem jedne z najlepszych peelingów do ciała. Tu The Scrub of Your Life i Sugar Crush. Tyle już o nich na moim blogu że więcej nie będę się już na ich temat rozpisywała. Są świetne i kropka.
Aż sama byłam w szoku jak zobaczyłam aż 2 żele do higieny intymnej. Nie pytajcie mnie jak to się stało że tak szybko je zużyłam bo sama nie wiem;)
Facelle z aloesem super, natomiast Lirene z rumiankiem był całkiem ok ale Facelle wyprzedza go o mały włosek.
I na koniec sekcja WŁOSY (nie przeraźcie się ilością np. szamponów, w ich wykończeniu pomagał mi mój narzeczony).
Batiste czyli coś co pokazuje się prawie w każdym denku. Nic dodać nic ująć. Są świetne i ratują nasze włosy w sytuacjach kryzysowych. Ja zmieniam jedynie ich wersje zapachowe;)
Bumble and Bumble Hairdresser's Invisible Oil Primer to produkt który wywołał u mnie mieszane uczucia. Jego pełną recenzję możecie przeczytać tutaj KLIK.
I tutaj wielkie zaskoczenie bo to aż 2 lakier do włosów jaki udało mi się wykończyć w moim 27 letnim życiu. Hip hip Hurrraaa;) Lakier bardzo przypadł mi do gustu. Ładnie, nienachalnie pachniał, "nie dusił", nie sklejał włosów. Obecnie używam czegoś innego ale w przyszłości na pewno się jeszcze na niego skuszę.
Duet od Johna Frieda Beach Blonde wywołam u mnie mega negatywne wrażenie. Po użyciu szamponu Cool Dip skóra głowy szalała. Swędziała niemiłosiernie, można było się zadrapać;/ Dodatkowo pojawił mi się łupież z którym walczę do tej pory. Odżywka Smooth Seas miała za zadanie ułatwiać nam rozczesywanie. Owszem troszkę i pomagała ale spektakularnych efektów nie zauważyłam. Dodatkowo duet pachniał brzydko (moim zdaniem). Zapach mnie odrzucał i niestety (w tym przypadku) utrzymywał się na włosach. Wiem że wiele z Was jest z tych produktów zadowolone. Ja niestety nie mogę ich wam polecić.
Olejek do włosów Macadamia pomagał moim kłaczkom w tym aby końce były silne, błyszczące, nawilżone i nie rozdwajały się. Niestety końcom rozdwojonym moim zdaniem pomagają jedynie ostre nożyczki, ale po podcięciu olejek na prawdę stosowany regularnie daje moim końcom to czego potrzebują. Gorąco polecam.
Odżywki i maska.
John Freida Full Repair to mój KWC i kolejne opakowanie odżywki ląduje w koszu. Koniecznie musicie wypróbować tą wersję.
Garnier Fructis Repair & Shine odżywka do włosów zniszczonych i suchych na moich włosach sprawdziła się genialnie do tego stopnia że aż rozcięłam opakowanie gdzie zazwyczaj tego nie robię. Wielki plus że można ją tanio dostać w sklepach typu "Funciak" no i działanie:) Świetne.
Odżywkę którą widzicie w tle przyznam szczerze nie pamiętam zbyt dobrze. O ile dobrze kojarzę to Babcia Agafia, odżywka wzmacniająca.Wiem, że była rzadka, przez co mało wydajna, dziwnie pachniała i nie robiła nic z włosami.
I na koniec maska do włosów Isana Professianal Oil Care, która była masakryczna. Śmierdziała, plątała włosy, ciężko wydobywała się z opakowania. Zarówno szampon, odżywka jak i maska z tej serii nie spisały się u mnie i nie powrócę do żadnego egzemplarza.
I na sam już koniec.
Tresemme spray prostujący do włosów z olejkiem arganowym. Przyznam szczerze że nie pamiętam jak on działał. Najwyższy czas nadszedł aby go wyrzucić bo samo opakowanie jedynie stało i się kurzyło;/
Natura Siberica szampon przeciwłupieżowy, który o dziwo działał i po tym co zrobił mi John Frieda Beach Blonde pomógł pozbyć mi się łupieżu. Niestety włosy po jego zastosowaniu były oklapnięte i już na drugi dzień konieczne było ponowne mycie, dlatego też do niego nie wrócę.
Babcia Agafia po raz drugi tym razem z szamponem 3 na łopianowym propolisie. Szampon był na prawdę ok. Ładnie mył, nie plątał włosów, przyjemnie pachniał. Tą wersję mogę polecić.
Uff...denko pielęgnacyjne (i nie tylko) dobiegło końca. Pozostaje mi jedynie kolorówka o której postaram się wspomnieć w najbliższych dniach.
A jak Wam poszły denka???
Ściskam
Justyna
Kolejne podejście do Carmex-u okazało się kolejną porażką. Dziwny smak, miętowy/chłodzący posmak na ustach, mazistość. Nie nie i już nigdy więcej nie;/
Krem kwiatowy do rąk EOS był bardzo fajnym nawilżaczem, który szybko się wchłaniał i nie pozostawiał tłustej warstwy. Dodatkowo bardzo ładnie pachniał i miał fajne, rzucające się w oczy opakowanie które niestety tak do końca nie jest przemyślane ponieważ pod koniec bardzo ciężko jest wycisnąć z niego krem. Mimo wszystko cieszę się że mogłam go przetestować (dzięki uprzejmości mojej młodszej siostry której jeszcze raz serdecznie dziękuje) i jak będę miała jeszcze kiedyś możliwość jego zakupu na pewno to zrobię:)
Mydełko Nivea w tej standardowej wersji upodobała sobie moja rodzina i zawsze ono gości w naszej łazience, natomiast mydełko L'occitane było dołączone do zestawu i również dobrze się spisywało ale na pewno pełnowymiarowego opakowania za taką cenę nie odkupię.
Kremowe mydełko do rąk Nivea o zapachu miodu i mleka było bardzo fajne i nie wysuszało rąk i z pewnością jeszcze nie raz zagości w naszej łazience ale już nie ta wersja zapachowa. Mydełko z Cien rozmarynowo lawendowe niestety pochodziło z limitowanej edycji, a szkoda bo pachniało cudownie i świetnie rozprawiało się z brudnymi raciczkami. Na pewno odkupię kolejne opakowania jak tylko Lidl wypuści kolejną edycję limitowaną.
Zmywacz do paznokci Sally Hansen (różowy) to mój faworyt i póki co nie zamieniam go na nic innego.
Świeca z Yankee Candle Red Apple Wreath wypaliła się nie za ciekawie ale za to bardzo ładnie i intensywnie pachniała. Woski, sztuk 12, które wyszły na święta kupiłam jedynie w celu wypróbowania zapachów a i tak większość z nich porozdawałam znajomym. Zdecydowanie bardziej wolę świece ale woski są fajną alternatywą na wypróbowanie czy dany zapach będzie nam odpowiadał czy nie.
Umilacze podprysznicowi:)
Żel z Avonu zużyłam jako mydło do rąk. Wydobycie go pod prysznicem graniczyło niekiedy z cudem ale zapach to rekompensował. Mimo wszystko nie mam i nie miałam ochoty bawić się z nieporęcznym opakowaniem więc przelewałam go do dozownika i takim oto sposobem z żelu zrobiłam mydło w płynie które w tej roli równie dobrze się sprawdziło;)
Bath& Body Works żel o zapachu Warm Vanilla Sugar bardzo przyjemnie pachniał i na długo starczył dzięki swojej gęstej konsystencji ale nadal jestem zdania że cena jak za tego typu produkt jest zaporowa. Ja za niego zapłaciłam jedynie 1 Ł ale za cenę wyjściową na pewno się na niego nie skuszę.
Yes to Blueberries niestety okazał się przeciętniakiem i mimo ładnego zapachu kiepsko się spisywał, dlatego też nie mogę go wam polecić.
Dzieckiem co prawda już od dawna nie jestem ale na dzidziusiowy żel raz na jakiś czas się skuszę. Ten z Babydream był bardzo przyjemny, kremowy, dobrze się pienił i delikatnie pachniał. Z chęcią do niego powrócę jak tylko będę miała okazję;)
Soap& Glory robi moim zdaniem jedne z najlepszych peelingów do ciała. Tu The Scrub of Your Life i Sugar Crush. Tyle już o nich na moim blogu że więcej nie będę się już na ich temat rozpisywała. Są świetne i kropka.
Aż sama byłam w szoku jak zobaczyłam aż 2 żele do higieny intymnej. Nie pytajcie mnie jak to się stało że tak szybko je zużyłam bo sama nie wiem;)
Facelle z aloesem super, natomiast Lirene z rumiankiem był całkiem ok ale Facelle wyprzedza go o mały włosek.
I na koniec sekcja WŁOSY (nie przeraźcie się ilością np. szamponów, w ich wykończeniu pomagał mi mój narzeczony).
Batiste czyli coś co pokazuje się prawie w każdym denku. Nic dodać nic ująć. Są świetne i ratują nasze włosy w sytuacjach kryzysowych. Ja zmieniam jedynie ich wersje zapachowe;)
Bumble and Bumble Hairdresser's Invisible Oil Primer to produkt który wywołał u mnie mieszane uczucia. Jego pełną recenzję możecie przeczytać tutaj KLIK.
I tutaj wielkie zaskoczenie bo to aż 2 lakier do włosów jaki udało mi się wykończyć w moim 27 letnim życiu. Hip hip Hurrraaa;) Lakier bardzo przypadł mi do gustu. Ładnie, nienachalnie pachniał, "nie dusił", nie sklejał włosów. Obecnie używam czegoś innego ale w przyszłości na pewno się jeszcze na niego skuszę.
Duet od Johna Frieda Beach Blonde wywołam u mnie mega negatywne wrażenie. Po użyciu szamponu Cool Dip skóra głowy szalała. Swędziała niemiłosiernie, można było się zadrapać;/ Dodatkowo pojawił mi się łupież z którym walczę do tej pory. Odżywka Smooth Seas miała za zadanie ułatwiać nam rozczesywanie. Owszem troszkę i pomagała ale spektakularnych efektów nie zauważyłam. Dodatkowo duet pachniał brzydko (moim zdaniem). Zapach mnie odrzucał i niestety (w tym przypadku) utrzymywał się na włosach. Wiem że wiele z Was jest z tych produktów zadowolone. Ja niestety nie mogę ich wam polecić.
Olejek do włosów Macadamia pomagał moim kłaczkom w tym aby końce były silne, błyszczące, nawilżone i nie rozdwajały się. Niestety końcom rozdwojonym moim zdaniem pomagają jedynie ostre nożyczki, ale po podcięciu olejek na prawdę stosowany regularnie daje moim końcom to czego potrzebują. Gorąco polecam.
Odżywki i maska.
John Freida Full Repair to mój KWC i kolejne opakowanie odżywki ląduje w koszu. Koniecznie musicie wypróbować tą wersję.
Garnier Fructis Repair & Shine odżywka do włosów zniszczonych i suchych na moich włosach sprawdziła się genialnie do tego stopnia że aż rozcięłam opakowanie gdzie zazwyczaj tego nie robię. Wielki plus że można ją tanio dostać w sklepach typu "Funciak" no i działanie:) Świetne.
Odżywkę którą widzicie w tle przyznam szczerze nie pamiętam zbyt dobrze. O ile dobrze kojarzę to Babcia Agafia, odżywka wzmacniająca.Wiem, że była rzadka, przez co mało wydajna, dziwnie pachniała i nie robiła nic z włosami.
I na koniec maska do włosów Isana Professianal Oil Care, która była masakryczna. Śmierdziała, plątała włosy, ciężko wydobywała się z opakowania. Zarówno szampon, odżywka jak i maska z tej serii nie spisały się u mnie i nie powrócę do żadnego egzemplarza.
I na sam już koniec.
Tresemme spray prostujący do włosów z olejkiem arganowym. Przyznam szczerze że nie pamiętam jak on działał. Najwyższy czas nadszedł aby go wyrzucić bo samo opakowanie jedynie stało i się kurzyło;/
Natura Siberica szampon przeciwłupieżowy, który o dziwo działał i po tym co zrobił mi John Frieda Beach Blonde pomógł pozbyć mi się łupieżu. Niestety włosy po jego zastosowaniu były oklapnięte i już na drugi dzień konieczne było ponowne mycie, dlatego też do niego nie wrócę.
Babcia Agafia po raz drugi tym razem z szamponem 3 na łopianowym propolisie. Szampon był na prawdę ok. Ładnie mył, nie plątał włosów, przyjemnie pachniał. Tą wersję mogę polecić.
Uff...denko pielęgnacyjne (i nie tylko) dobiegło końca. Pozostaje mi jedynie kolorówka o której postaram się wspomnieć w najbliższych dniach.
A jak Wam poszły denka???
Ściskam
Justyna