Wbrew pozorom bardzo długo zastanawiałam się jakie kosmetyki (i nie tylko) umieścić w tym poście. Dlaczego? Otóż od pewnego czasu postanowiłam zmienić swoje podejście do kosmetyków, ich ilości, jakości a w szczególności do ich nadmiernego gromadzenia. W roku 2018 mam zamiar skupiać się bardziej nad tym co kupuję, czy jest mi to faktycznie potrzebne, a przede wszystkim nad składami i jakością kupowanych kosmetyków. Od pewnego czasu coraz częściej sięgam po te bardziej naturalne kosmetyki, które podbijają moje kosmetyczne serce niczym burza.
Dlatego też ten post zacznę właśnie od takich naturalnych kosmetyków, które zawładnęły moim sercem, ciałem i nosem;)
MINISTERSTWO DOBREGO MYDŁA
Marka numer 1 która w ubiegłym roku sprawiła, że do reszty zakochałam się w peelingu śliwkowym. Ja!!! osoba która kocha peelingi ale już nie oleistą warstwę którą po sobie (co niektóre) zostawiają ogłaszam, że peeling śliwkowy od Ministerstwa Dobrego Mydła jest u mnie numerem 1 i nie wiem czy jakikolwiek peeling będzie w stanie go pobić mimo iż on akurat zostawia po sobie delikatną warstwę ale nie jest to nic oblepiającego. Czyste, przyjemne i nawilżające olejki.
Dlatego też peeling śliwkowy wędruje u mnie jako pierwszy do mojej listy kosmetycznym marzeń a dokładniej do ponownego zakupu:
Kolejnymi kosmetycznymi marzeniami jest najlepiej CAŁY asortyment tego sklepu:D Życzyłabym nam Wszystkim aby każdy był tak obsłużony jak ja. Podejście do klienta jest na bardzo wysokim poziomie.
Gdy zamawiałam peeling śliwkowy do zamówienia jako gratis dostałam próbkę hibiskusowego mydełka. Tak bardzo mi się spodobało że zakup pełnowymiarowego mydła to tylko kwestia tego kiedy przylecę do Polski i zrobię zamówienie.
(zdjęcia pochodzą ze strony http://www.ministerstwodobregomydla.pl/)
IOSSI
A w szczególności ich krem Naffi, który chodzi za mną od dłuższego czasu a ja czytam o nim coraz to pochlebniejsze opinie. Nadal poszukuję dobrego kremu nawilżającego na dzień dla skóry tłustej. Wymagania mam niestety bardzo duże. Krem musi być lekki, dobrze nawilżający, nie tłusty, skóra nie może się pod nim "pocić", nie zapychający i najlepiej żeby był naturalny.
Do tego kremiku chętnie też dołączyłabym serum pod oczy, serum rozświetlające, oraz serum do skóry z problemami.
(zdjęcia pochodzą ze strony producenta)
Dzięki Adze z kanału Green Tea otrzymałam maseczkę z The Body Shop z himalajskim węglem (mogliście ją widzieć na moim instagramie). Spodobała mi się tak bardzo że mimo swoje bardzo wysokiej ceny z przyjemnością kupiłabym ją ponownie i wypróbowała też 2 pozostałe, które najbardziej mnie interesują czyli zieloną z herbatą matcha (Aga zdobyła dla mnie próbkę i "niestety" maska okazała się równie dobra) i z ginseng z ryżem.
W poszukiwaniu lekkiego kremu nawilżającego na dzień, pod makijaż jak i solo z chęcią przetestowałabym krem Madara Deep Moisture Fluid. Kilka kosmetyków (m.in serum SOS-genialne i krem pod oczy też ok) i próbek kosmetyków tej marki miałam i praktycznie z każdego byłam bardzo zadowolona. Najbardziej podoba mi się w nich to że mimo swojej lekkiej konsystencji są bardzo dobrze nawilżające. Dlatego też ten krem trafia na moją wishlistę.
Z kolorówki kosmetycznych zachcianek myślę że jest zdecydowanie mniej ponieważ, tak na prawdę na chwilę obecną mam wszystko co jest potrzebne do zrobienia porządnego i trwałego (przede wszystkim) makijażu dla skóry tłustej.
Jednak jak każda kobieta i u mnie znalazło się kilka zachcianek, które nie są pierwszej potrzeby ale od bardzo dawna chciałam je mieć/przetestować.
A nimi są m.in
Mineralny róż MAC Warm Soul. Kultowy róż jednej z moich ulubionych marek.
Próbkę tej pomadki miałam kiedyś okazję testować i tak bardzo mi się spodobała na moich ustach, że zapragnęłam ją mieć w swojej kolekcji. Mowa o Charlotte Tilbury Matte Revolution Lipstick w odcieniu Amazing Grace.
W części drugiej pokażę Wam moje niekosmetyczne marzenia do spełnienia, która ukaże się za kilka dni.
A tymczasem gorąco Was pozdrawiam.
Ps. A czy Wy macie kosmetyczne marzenia? Jeśli tak koniecznie podzielcie się nimi w komentarzach. Z przyjemnością podpatrzę co znajduję się na Waszych wishlistach.
Ściskam
Justyna
Czytaj dalej »
Denko-makijaż to zbiór kosmetyków makijażowych z trzech miesięcy. Od 1 września odkładałam całą kolorówkę do osobnego pojemniczka i oto co udało mi się zużyć.
Tusz z L'oreal Mega Volume Miss Baby Roll robił z moich rzęs firanki i nie było tygodnia żeby ktoś nie zadał mi pytania "czy to są twoje rzęsy czy sztuczne?";)
Kolejna fantastyczna maskara mojej ulubionej marki pod względem tuszy do rzęs. Jeżeli już kupuję tuszę stawiam tylko i wyłącznie na moje sprawdzone z L'oreal. Na inne, szczerze już nie zwracam uwagi. Te (w promocjach lub na eBay) są w okazyjnych cenach więc nawet nie kusi mnie sięgać po inne.
Sama maskara natomiast tak jak wcześniej już wspomniałam robi efekt pięknych firanek (2 warstwy). Nie skleja, pięknie pogrubia (na tym mi najbardziej zależy), nie osypuje się, nie odbija (chyba że zaraz po nałożeniu kichnę;)), nie kruszy się, jest bardzo wydajna, rozdziela rzęsy. Same plusy. Minusów brak. U mnie sprawdziła się świetnie i kolejna już czeka na swoją kolej.
Catrice All Matte puder transparentny matujący, który mimo swojej niskiej ceny bardzo pozytywnie mnie zaskoczył swoim działaniem. Mat nie był 12 czy 16 godzinny ale był na tyle przyzwoity w moim przypadku, że gdyby nie obecna ilość pudrów z chęcią sięgnęłabym po niego jeszcze raz.
Kolejny puder utrwalający Vichy Dermablend był moim ulubieńcem od kilku lat i na zdjęciu widzicie już moje 3 puste opakowanie jakie udało mi się zużyć a to musi o czym świadczyć. W miedzy czasie poznałam jednak jeszcze lepsze pudry matująco-utrwalające ale na moje początki z makijażem spisywał się super. Matowił, utrwalał, bielił ale tylko wtedy kiedy nałożyłam go w nadmiarze (podejrzewam jednak że każdy puder tak ma), nie zapychał, ładnie stapiał się z cerą, był bardzo wydajny i przeliczając jego gramaturę to cena wcale tak wysoka nie była. Ogólnie mogę go polecić cerom mieszanym. Bardzo tłuste mogą nie do końca być z niego zadowolone.
Kredka do brwi Catrice Date with Asthon. Moja druga kredka. Obecnie nie mam do niej dostępu ale gdybym miała podejrzewam że nie szukałabym innej na zastępstwo. Tania, trwała, idealnie podkreśla brwi, łatwo dostępna (w PL). Czego chcieć więcej!
Matowy cień z Inglot 325 to taki zwykły "cielaczek" na całą powiekę, którego bardzo lubiłam. Maty z Inglota moim zdaniem są całkiem ok i kiedy jestem w PL zawsze swoje kroki kieruję na stanowiska Inglot.
Podkład Too Faced Born this Way. Powiem tak. Nie był to mój ideał ale jest coś w tym podkładzie takiego że jak kończę jedno opakowanie mam ochotę kupić następne. I dlatego to już moje drugie opakowanie możecie zobaczyć na zdjęciu.Dla skór tłustych wcale taki fantastyczny nie jest bo ani nie zastyga, ani nie jest super trwały ale daje satynowe (piękne, naturalne, dziewczęce) wykończenie, dobrze przypudrowany trzyma się na mojej buzi 3-4 h (a uwierzcie mi to jest sukces) w bardzo dobrym stanie, nie waży się, nie zapycha, schodzi równomiernie, nie utlenia się.
I co trzeba dodać na wielki plus dla firmy Too Faced nie testuje ona na zwierzakach.
Dior błyszczyk powiększający do ust Lip Maximizer doczekał się oddzielnego postu i tam właśnie Was odsyłam KLIK.
Ze swej strony dodam tylko że to najlepszy błyszczyk jaki miałam okazję używać.
Kolejnym błyszczykiem który skradł moje serce czego dowodem jest drugie zużyte opakowanie to Lily Lolo w kolorze Whisper. Zupełnie inna formuła, zamysł i działanie niż Dior a mimo to tak dobrze się u mnie spisywał.
Piękny, lekko różowy odcień, przyjemna, nie klejąca się konsystencja, trwałość niestety nie najlepsza ale za to bardzo dobrze nawilżał.
Obecnie w swej "kolekcji" kosmetycznej posiadam jedynie 1 małą miniaturkę błyszczyku od MJ a cała reszta to pomadki:)
A na koniec bezbarwny żel do brwi z Collection który kompletnie nie robił NIC...i tyle mam na jego temat do napisania. Bubel! Nie polecam!
W roku 2018 mam zamiar przeprowadzić mały eksperyment/projekt. A mianowicie. Przez cały rok będę zbierała do osobnego pudełka całą zużytą kolorówkę i na koniec roku zbiorczo podsumuję swoje makijażowe zużycia. Bardzo ciekawi mnie ile kolorówki uda mi się zużyć przez cały rok a jak wszystkie wiemy jej zużywanie idzie nam najwolniej.
Do mojego eksperymentu może dołączyć się każdy. Jeżeli ktoś się zdecyduje koniecznie dajcie mi znać w komentarzach. Będziemy razem "kolekcjonować" zużytą kolorówkę:D
Ściskam
Justyna
Czytaj dalej »
Czas podsumować kosmetyczny rok 2017.
Dziś pielęgnacja. Na temat kolorówki oddzielnego postu robić nie będę natomiast na pewno w przyszłości pojawi się na moim blogu garstka makijażowych perełek, bez których nie wyobrażam już sobie swojego makijażu czyli KWC makijażu.
Dziś zapraszam na pielęgnacyjne perełki.
Zaczynamy od największej niespodzianki, największego zaskoczenia i największego ulubieńca.
Mowa o peelingu śliwkowym od Ministerstwa Dobrego Mydła (ta nazwa jest niesamowita) podobnie jak sam peeling.
O tym peelingu słyszałam już "pieśni chwalebne" jednak fakt że po jego użyciu zostaje nam na skórze delikatna warstewka ochronna, zniechęcało mnie do jego zakupu.
Jednak moja skóra, jak i samo podejście do pielęgnacji ostatnio dość mocno się zmieniło więc po krótkim namyśle kliknęłam KUP. I to była najlepsza podjęta decyzja i najlepiej wydane pieniążki (38 zł) na ten kosmetyk.
O zapachu nie będę się długo rozpisywać bo na samo pisanie o nim dostaje ślinotoku. Jest fenomenalny, obłędny, cudowny, aromatyczny...i chciałabym go zjeść:D
Działanie również niczego sobie. Świetnie ździera, drobinki są jednakowej grubości i fantastycznie oprócz peelingu robią i masaż. Ja się nie oszczędzam i mocno naciskam na swoje ciało. Skóra po takiej dawce tarcia jest delikatnie zaczerwieniona ale za to jedwabiście gładka i cudownie pachnąca. Peeling zostawia po sobie delikatną warstewkę, cudownie pachnącego olejku ale nie jest to nic nieprzyjemnego, wręcz przeciwnie. Dzięki temu nie ma potrzebny już nakładania jakiegokolwiek balsamu.
Podsumowując jestem zakochana w tym peelingu i mogę go polecić każdemu.
Czego bym sobie życzyła od MDM?
Żeby produkowali ten peeling w większej pojemności (najlepiej w beczkach:D), żeby zrobili perfumy o takim zapachu i najlepiej całą linię o tym cudownym śliwkowym zapachu.
Drugim zdzierakiem jest peeling kawowy Organik Botanik zakupiony w TkMaxx-ie. Peeling w formie sypkiej, mielonej kawy pobudza do działania. Drobinki są ostre i cudownie "drapią" nam skórę. Osoby kochające kawę jak ja będą usatysfakcjonowani zapachem jaki się roztacza. Świeżo zmielona kawa. Czy jest coś lepszego:)
Pozostając jeszcze w kwestii pielęgnacyjnej ciała nie mogę nie wspomnieć o znanej i lubianej oliwce Hipp. Kiedy się spieszę i potrzebuję szybciej dawki nawilżenia nakładam ją delikatną warstwą na skórę i już. Uwielbiam również jej delikatny i nienachalny zapach. Nie mogło jej zabraknąć w tegorocznym zestawieniu.
Wielką niespodzianką okazał się balsam na rozstępy marki Sylveco. Pomijając praktycznie brak zapachu (za co wielki plus akurat w tym przypadku), pompkę, fantastyczną szatę graficzną to największym zaskoczeniem okazał się poziom nawilżenia mojej skóry. Niestety posiadam już "stare" rozstępy z którymi notabene nie da się już nic zrobić (chyba że jakieś lasery lub operacja plastyczna) jednak bardzo zależało mi aby po znacznej utracie wagi sprawić aby ta skóra była jędrna, nawilżona i nie zwisała. Balsam na bardzo długo nawilża skórę i ją faktycznie ujędrnia. Skóra dobrze wypielęgnowana i nawilżona odwdzięczy się nam pięknym i zdrowym wyglądem.
Szampony w kostkach od Lush to moi ulubieńcy bez których nie wyobrażam już sobie pielęgnacji swoich włosów. Są mocno oczyszczające i po ich użyciu włosy aż "skrzypią" więc niezbędna jest odżywka. Wszystkie szampony z Alterry (które zakupiłam będąc w Rossmanie) okazały się totalnymi niewypałami i z podkulonym ogonem wróciłam do swoich starych ulubieńców.
Na zdjęciu widzicie Montalbano a obecnie pod prysznicem kończę osławiony Seanik. Kończąc jedną kostkę zawsze w zapasie mam kolejną:)
Wcierka do włosów Alpecin (którą polecała na swoim kanale Aga) pomogła wzmocnić moje włosy kiedy te zaczęły nadmiernie wypadać. Do poprawy ich kondycji przyczyniła się również zmiana diety ale ta wcierka również pomagała w odzyskaniu ich dobrej kondycji. Wysyp "baby hair" jest widoczny i choć małe włoski żyją swoim życiem to i tak cieszę się że są, niżby miało ich nie być;)
Tania, drogeryjna odżywka do włosów Garnier Fructis do włosów suchych i zniszczonych to już moje n-te opakowanie. Składu może i najlepszego nie ma ale wiecie co??? nic mnie to nie obchodzi bo moje włosy wręcz ją uwielbiają. Po niej są gładkie, lśniące i z łatwością się rozczesują. Mam jeszcze 2 opakowania w zapasie ale nie wiem czy firma aby przypadkiem jej nie wycofała bo nigdzie już nie mogę jej znaleźć.
Kupując tę maskę od Anwen do włosów wysokoporowatych (nadal do końca nie wiem czy takie mam O_o) zastanawiałam się po co to robię. No bo włosy myję codziennie, więc logicznie rzecz ujmując maska nałożona raz na drugie mycie już nie będzie działać. A tu zonk. Nie dość że zapach tej maski utrzymuje się na moich włosach do 4 dni (a myję je codziennie i po każdym umyciu używam odżywki) to ich kondycja nawet po kilku myciach jest tak samo dobra jak zaraz po zmyciu maski. Włosy są dociążone, wygładzone, mimo iż włosów nie farbuję i one same od siebie są błyszczące, to ta maska jeszcze bardziej wydobywa ich blask. Anwen zrobiła świetną robotę i w przyszłości mam zamiar wypróbować też 2 pozostałe maski.
TWARZ
O multifunkcyjnym peelingu Resibo napisałam cały oddzielny post, więc w tym miejscu nie będę się rozpisywać tylko odeśle Was do niego KLIK...
...podobnie jak do fantastycznych pomadek ochronnych marki Hurraw!.
Płyn micelarny z Garniera musiał znaleźć się w tym zestawieniu ponieważ żyjąc tu w UK uwierzcie mi znalezienie dobrego płynu micelarnego w dobrej cenie jest na prawdę bardzo trudne a on jest i tani, i łatwo dostępny, i dobry. Zużytych butelek już nie liczę a to jest chyba najlepsza rekomendacja.
Hibiskusowy tonik do twarzy od Sylveco dopiero w 2017 roku wpadł w moje ręce i od razu podbił moje serce. Delikatny, wydajny, świetnie łagodzi skórę, nadaje się do mieszania z maseczkami. Tonik idealny godny polecenia.
Olejek idealny??? Ależ proszę bardzo!!!
Oto i on...Olejek tamanu w swoim działaniu sprawił że moja tłusta skóra doznała rozjaśnienia, wygładzenia, ukojenia, nawilżenia i na dodatek nie została obklejona tłustą warstwą.
Zapach który tak wielu bardzo się nie podoba mi w ogóle nie przeszkadza a wręcz się podoba.
Dobry jest wszędzie i na wszystko. Pryszcze, zadrapania, ranki, opryszczki, otarcia wszystko raz dwa złagodzi, podleczy, zagoi, i nawilży.
I tak się zastanawiam gdzie on był przez całe moje życie...:D
I już na sam koniec podsumowania nie mogę nie wspomnieć o fantastycznych kosmetykach marki The Ordinary. Na zdjęciu widzicie 2 moje faworyty ale mam przyjemność testowania i innych kosmetyków które firma oferuje.
Są tanie, wydajne, niestety ciężko dostępne (na szczęście nie mam z tym problemu) i rozchwytywane jak tylko się pojawią na stronie.
Pierwszy z nich to kwas mlekowy w stężeniu 5%. Zaczęłam od mniejszego stężenia aby moja buzia nie doznała wielkiego szoku. Stosowany regularnie przede wszystkim super oczyszcza nasze pory i ogólnie buzie z wszelkich zanieczyszczeń. Delikatnie rozjaśnia przebarwienia i nie jest bardzo inwazyjny. Obecna buteleczka właśnie mi się kończy i tym razem skusiłam się na mocniejsze 10% stężenie które mam nadzieję będzie jeszcze lepsze niż to.
Witaminka C w aż 30% stężeniu zatopiona w lekkich silikonach to "krem" który zrewolucjonizował zarówno mój makijaż jak i całą pielęgnację. Witamina C ma moc ale trzeba też bardzo uważać kiedy się ją stosuję. Dla "początkujących" polecam wybrać mniejsze stężenie. Ja wcześniej miałam 23% również z The Ordinary ale tamta formuła zupełnie nie wpasowała się w moje potrzeby.
Forma lekkich silikonów sprawia że krem idealnie nadaje się pod makijaż, który wygląda bardzo dobrze na nim a i skóra dzięki silikonom jest wygładzona. Na noc również ją stosowałam.
Rozjaśnienie i wydobycie tej ładniejszej skóry to 2 kluczowe plusy jakie możemy zobaczyć po stosowaniu tego produktu. Jest świetna i z pewnością na dłużej zagości w mojej kosmetyczce.
Do grona moich ulubieńców zaliczam również moje żele do mycia buzi: Sukin z czarnym węglem oraz dwa moje ukochane z Sylveco czyli rumianek i tymianek. Nie znalazły się na zdjęciach ale są w mojej łazience;)
Mam nadzieję że rok 2018 zaowocuje w również dobre kosmetyki a bubli będzie jak najmniej:D
Ściskam
Justyna
Czytaj dalej »
Pod koniec roku postanowiłam połączyć dwa denka w jedność ponieważ w listopadzie taki post się nie pojawił.
Kończąc rok 2017 podsumujmy więc zużyte kosmetyki:
LISTOPAD
Alterra żele pod prysznic udało mi się zużyć aż 2 i o ile ten z truskawką był nawet całkiem ok tak do tego z wanilią i pomarańczą na pewno już nie wrócę. Dochodzę coraz częściej do wniosku że mojej skórze nie zaszkodzi zwykły żel z SLS-am skoro i tak zaraz po kąpieli balsamuję się więc nie widzę sensu szukania super ekologicznych żeli.
Mydełko Yope cóż tu dużo pisać. Jestem w tej grupie która kocha te mydła i choć cena jak za mydło może niektórym wydawać się zawyżona ja uważam że warto. Z pewnością w przyszłości będę chciała przetestować inne warianty zapachowe.
Podobnie sprawa ma się z tym kremowym żelem z Alterry. Może to i fajna sprawa dla osób które borykają się z np. problemami skórnymi. Ja póki co będę stawiać na zwykłe żele.
Masło kakaowe do mycia ciała z TBS. Zapach mnie "zabił". Nie wiem czy zmienili coś w składzie/zapachu ale kiedyś pamiętam że lubiłam ten zapach. Teraz mimo dobrych właściwości myjących zapach za bardzo mnie mdli żebym sięgnęła po niego po raz kolejny.
Olejek do demakijażu Superfacialist by Una Brennan. Bardzo go lubiłam za działanie i zapach i to że zmywał się wodą. Nie wrócę jednak do niego bo mam wrażenie że żel z Biodermy (który nie jest dedykowany demakijażowi) sprawdza się o ciutkę lepiej niż ten.
Tracę nadzieję że maski w płachcie są dla mnie i że w ogóle coś robią. Te z Innisfree wszem i wobec zachwalane niestety nie sprawdziły się u mnie tak jakbym tego chciała a w zasaszie to nie zrobiły nic. I ten wstrętny klejący się film który po sobie zostawiają. Dla mnie to wręcz katorga i nie na widzę takiego efektu na skórze. Mam ich jeszcze kilka i zużyć zużyję ale powrotu na pewno nie planuje.
O czyścikach z It's Skin i Tony Moly możecie poczytać więcej tutaj KLIK i tutaj KLIK.
Płyn micelarny z Garnier to stały bywalec w mojej łazience i trafi do ulubieńców roku- to już teraz mogę zdradzić:)
Maseczka różana Peter Thomas Roth była fantastyczna. Napinała, rozjaśniała, wygładzała skórę. Była gęsta, treściwa i nie "spadała" z buzi. Gorąco ją polecam.
Płyn dwufazowy z Ziaji dostałam od siostry. Fajnie radził sobie z makijażem oczu ale niestety pozostawiał mgłę na oczach. Zdecydowanie wolę płyny micelarne.
Isana szampon do włosów 7 ziół. Bardzo przyzwoity szampon do codziennego używania. Z chęcią do niego bym wróciła.
Odżywka do włosów Maui Moisture z mleczkiem kokosowym była wielkim PRZECIĘTNIAKIEM za duże pieniądze:/
Szampon z Garnier z mleczkiem ryżowym i płatkami owsianymi mimo swojej perłowej konsystencji spisywał się u mnie super. To już moja 4 lub 5 butelka więc ilość zużytych opakowań mówi za siebie.
Maska z Organic Shop awokado i miód była i jakby jej nie było. Nie zauważyłam żeby zrobiła cokolwiek dobrego a co gorsza często wręcz przeciążała mi włosy. Nie polecam.
I moja nieśmiertelna i niezastąpiona odżywka z Garnier z 3 olejkami. Tych opakowań już nie liczę. W zapasie mam kolejne 2. Dla mnie numer 1 jeżeli chodzi o zwykłe- niezwykłe drogeryjne odżywki.
Gilette żel do golenia. W tych żelach zmieniam jedynie zapach. Dla mnie numer 1.
Evree cukrowy peeling do ust o smaku poziomki. Takiego bubla to świat nie widział. Użyłam raz i całe opakowanie poleciało do kosza z wielkim hukiem. Wstrętna mazista substancja które praktycznie nie peelingowała tylko obklejała usta "CZYMŚ" klejącym. Fuj...
Za to krem do rąk regenerujący był całkiem ok. ładnie pachniał, dość szybko się wchłaniał. Kupiłam kolejne 2 tyle że w innych wersjach zapachowych.
I na koniec listopadowych zużyć 3 zapachy:
Avon Christian Lacroix Rouge hmm...no właśnie...na innych mi się podobał, na sobie prawie w ogóle go nie czułam. Powrotu nie planuję.
To samo tyczy się Zara Red Vanilla. Cudowny, ciepły zapach ale tylko w buteleczce. Na mnie utrzymywał się max 1 h.
Natomiast zapach Next Nude to tańszy odpowiednik sławnych Coco Mademoiselle od Chanel, którego było czuć a to w moim przypadku zaważa na powrotach. W tym przypadku zdecydowanie kupię kolejną buteleczkę.
GRUDZIEŃ
Garnier Fructis odżywka z 3 olejkami. Nie będę już nudna i powiem że to mój KWC i kropka.
Batiste suchy szampon. Dawno takiego tutaj nie było bo coraz rzadziej po nie sięgam ale zawsze jeden w zapasie być musi.
Żel pod prysznic Imperial Leather z zapachu kokosa i kwiatu tiare. Lubię te żele i chętnie po nie sięgam.
Alterra ostatni niewypał i więcej do tych żeli powrotu nie planuję.
I na koniec peeling Organik Botanik z TkMaxx-a z brązowym cukrem. Był ok ale jego brat kawowy biję go na łeb.
I tu sobie troszkę ponarzekam.
Cien chusteczki do demakijażu. Lubię- kupuję-zużywam.
Balm Balm maseczka w postaci proszku bodajże z mąki kukurydzianej była całkiem ok jeżeli chodzi o peeling jaki można było ją sobie wykonać zmywając ją ale sama w sobie była tak grubo zmielona że niestety "odpadała" z twarzy.
Joik kula/babeczka do kąpieli. Wanny nie posiadam więc zużyłam ją do kąpieli stóp i chyba dobrze zrobiłam bo tak strasznie śmierdziała że kąpiel z nią nie była by przyjemnością.
Korund kosmetyczny to najlepszy ździerak do twarzy. Wymieszany z dowolnym żelem do buzi peelinguje dokładnie i oczyszcza. Gorąco polecam.
Próbka szamponu John Masters Organics nic specjalnego.
Kolejna maska w płachcie Innisfree po której nie widzę żadnego działania.
I mała próbka żelu do mycia buzi Esse. Zwykły niczym się nie wyróżniający żel a z tego co się orientuję kosztuje dość sporo.
O moich odkryciach do ust marki Hurraw! możecie poczytać tutaj KLIK. Inne mogą się przy nich schować.
Madara krem pod oczy nawilżający, rozjaśniający i ujędrniający. Zauważyłam jedynie ostatnie czyli niesamowite ujędrnienie. Jednak za taką cenę nie wrócę do niego. Jak dla mnie za mało nawilżenia.
Za to serum Sos to PETARDA która bardzo szybko mi się skończyła ale działanie przerosło moje oczekiwania.
Kiedy moja buzia miała gorszy dzień a ja nałożyłam to serum to wyglądało to tak jakby ktoś zrobił mi retusz wszelkich niedoskonałości na twarzy. Buzia była promienna, ujednolicona i nawilżona. Dzięki temu że serum jest bardzo lekkie było dla mnie idealne. Szybko się wchłaniało, doskonale nawilżało i co najważniejsze nie pozostawiało tłustej warstwy. Gdyby nie cena stale gościło by w mojej kosmetyczce. GORĄCO POLECAM.
Krem do rąk Pai to kolejne zaskoczenie. Świetnie nawilżał i nie zostawiał tłustej warstwy. Pod koniec jednak zaczął śmierdzieć ale to nie jego wina tylko moja gdyż używałam go już po terminie przydatności a są to kosmetyki z krótkim terminem przydatności więc miał prawo.
I na koniec 2 miesięcznego denka krem pod oczy od Mincer który był całkiem ok ale te rozświetlające drobinki mogli by już sobie darować.
Dobrnęłam do końca.
Ściskam
Justyna
ps. a jak Wasze denka???
Czytaj dalej »
Resibo to marka która prężnie się rozwija a ich kosmetyki zdobywają uznanie wśród kobiet ceniących sobie naturalną pielęgnację. Asortyment stale się poszerza co niezmiernie mnie cieszy.
Nie jestem osobą która ślepo kupuje jedynie naturalne kosmetyki ale muszę przyznać że coraz częściej po takie właśnie sięgam bo widzę ich dobroczynne działanie na swojej skórze. Tym razem skuszona pozytywnymi recenzjami zakupiłam multifunkcyjny peeling enzymatyczno-mechaniczny do twarzy od Resibo.
Na początku wspomnę jeszcze że z marką miałam już wcześniej styczność. Stosowałam ich krem pod oczy który był fajny ale to jeden z tych kosmetyków który owszem był ok ale to na tyle. Krem odżywczy i ultranawilżający to dla mnie niestety totalne niewypały i bardzo się cieszę że przed zakupem miałam możliwość przetestowania znaczną ilość próbek obu, bo dzięki temu zaoszczędziłam sporo pieniążków.
A dziś o peelingu słów kilka.
Każdy zachwyca się szatą graficzną kosmetyków Resibo i ja dołączam się do grona ich wielbicieli. Są po prostu świetne - no co tu dużo pisać.
Peeling o pojemności 75 ml przychodzi do nas w kartonowej tubie a na niej znajdziemy czytelny opis tego co najważniejsze.
Tubka wykonana z miękkiego plastiku z zamykaniem na "klik" co według mnie jest świetnym rozwiązaniem.
Konsystencja gęsta, kremowa, piaskowa z widocznymi dużymi drobinkami. Zapach przyjemny, delikatny i nie nachalny.
Skład:
Ten peeling chodził mi po głowie od dawna jednak nie miałam jak go zdobyć. Będąc w Polsce nie zastanawiałam się długo i go zamówiłam. Osobiście jestem wielką fanką zdzieraków zarówno do ciała jak i twarzy jednak peeling enzymatyczny to produkt po który sięgam coraz częściej i chętniej.
Skuszona obietnicami producenta jak najszybciej chciałam go przetestować więc na czystą, suchą buzię nałożyłam peeling. Trzymałam go 15 min, jak zaleca producent a później zwilżyłam dłonie i wykonałam dodatkowy masaż. Po zmyciu moja buzia była cała czerwona i widać była dokładnie gdzie peeling na tej buzi był. Nie zraziło mnie to jednak gdyż taki efekt już kiedyś miałam i wiedziałam że to "efekt uboczny" i znak że peeling faktycznie działa. Dodatkowo trzymając go na buzi czułam delikatne mrowienie/pieczenie szczególnie odczuwalne na policzkach i czole.
Po peelingu polecam użyć maski nawilżającej lub chłodzącej aby ukoić rozognioną skórę i ją dodatkowo nawilżyć. Taki duet: mocny peeling + dobra maseczka=promienna i zadbana skóra.
Skóra była faktycznie niesamowicie delikatna, rozjaśniona i nawilżona. Wszystkie suche skórki (miałam ich kilka na skrzydełkach nosa) wręcz zniknęły. Pory zostały oczyszczone i zwężone. Bardzo rzadko udaje mi się uzyskać taki efekt na mojej buzi. Czy wygładza zmarszczki? Tego nie jestem w stanie określić gdyż na szczęście takich jeszcze nie mam. Dodatkowo skóra wyglądała tak jakbym "ściągnęła" z niej jej starą, brzydką wierzchnią warstwę i odsłoniła zupełnie nową skórę.
Na kartonowym opakowaniu znajdziemy informację: " całkowita odnowa twojej skóry"- to fakt. Jestem pod wrażeniem tego peelingu i przyznaję z czystym sumieniem że pierwszy raz spotkałam się z kosmetykiem który w ciągu 15 minut robi takie "czary mary" z moją buzią. Nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na ten kosmetyk i wiem że będę stale do niego wracać. Gorąco polecam wszystkim. Cena może niektórych odstraszać (około 70-80 zł) ale uwierzcie mi na słowo- warto!!!
A czy Wy miałyście okazję go używać? Lubicie peelingi enzymatyczne?
Ściskam
Justyna
Czytaj dalej »
Za niecały rok wychodzę za mąż. Dzień który zbliża się wielkimi krokami to dla wielu z nas dzień wyjątkowy, szczególny i chcemy aby w tym dniu wszystko było na medal. Oprócz oprawy weselnej, gości, sukni, dodatków, dobrze by było aby i makijaż był nienaganny i trzymał się na buzi jak najdłużej. Mój ślub przypada na początku sierpnia (gorące lato mam nadzieję) więc tym bardziej mi zależy aby podkład jak najdłużej utrzymał się na mojej mega wymagającej a zarazem tłusto-mieszanej cerze.
Ostro wzięłam się więc za testy różnych podkładów i dziś będzie kilka słów na temat kultowego już podkładu marki Estee Lauder Double Wear Stay-in-Place Makeup SPF 10.
Podkład Double Wear to klasyk i zna go większość z nas. Dostępny jest na rynku od wielu lat i chyba jest to jeden z bardziej kontrowersyjnych podkładów jakie przyszło mi testować. Jedni go kochają inni nienawidzą. Każdy oczekuje od niego czegoś innego a sam producent zapewnia nas:
Długotrwały podkład, przez 15 godzin zapewnia świeży i naturalny wygląd, bez względu na pogodę i twoją aktywność. Nie zmienia koloru, nie zostawia smug i śladów na ubraniu. Teraz gładka cera, którą widzisz rano, pozostaje z tobą przez cały dzień.
Podkład zapewnia średnie krycie (lub wyższe w zależności od ilości nakładanych warstw) i naturalne, półmatowe wykończenie.
Beztłuszczowy, niekomedogenny, bezzapachowy, testowany dermatologicznie (wizaz.pl)
Standardowa pojemność 30 ml zamknięta w eleganckiej, szklanej buteleczce (widać ile produktu nam jeszcze zostało), BEZ POMPKI!!!. Jest to jeden z głównych zarzutów jakie mam do tego podkładu bo za te około 180 zł można by było tej pompki oczekiwać. Nie rozumiem też samej firmy. Podkład jest kultowy a sama firma posłuchała by w końcu uwag klientów i tą pompkę dołączyła. To przecież nie majątek.
Cóż dalej. Podkład dobierała mi pani w perfumerii (o zgrozo) i jak zwykle został on źle dobrany (jest dla mnie za ciemny i o ile na twarzy wygląda ok tak na linii żuchwy/szyi znacznie się odcina). Ale pomińmy już sam odcień bo da się to wszystko ładnie ukryć a i sama kolorystyka Double Wear jest szeroka więc myślę że każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam jednak brać próbki i nie sugerować się ślepo paniom i ich "dobrym radom". Mój odcień 2C1 Pure Beige jak sama nazwa wskazuje jest bardziej beżowy/wpada w ciepłe tony ale ja widzę w nim coś z różu co mi osobiście bardzo nie pasuje. Może to tylko moje "złe oko" ale ja nie mogę pozbyć się wrażenia że jest w nim coś różowego:/
Podkład nakładam mokrą gąbeczką beauty blender i ta forma aplikacji najbardziej mi odpowiada. Podkład dzięki niej ładnie wtapia się w skórę, nie robiąc przy tym smug. Na mojej buzi daje pół satynowe wykończenie i faktycznie po chwili zastyga więc trzeba się spieszyć z jego aplikacją. Nie ściąga buzi, choć mam wrażenie że odrobinę jednak wchodzi mi w pory a co za tym idzie, uwydatnia je (muszę kupić jakąś dobrą bazę i myślę że powinno być lepiej).
Nie ciemnieje co jest dla mnie bardzo ważne i mnie nie zapycha. To druga bardzo ważna zaleta gdyż przy mojej buzi, która wręcz uwielbia się zapychać jest to zaleta kluczowa. Wiadomo. Na zadbanej twarzy wszystko wygląda o niebo lepiej.
Producent zapewnia że produkt jest bezzapachowy. Mi osobiście pachnie nieco alkoholowo ale ten zapach po aplikacji szybko znika.
Ściera się. Tak. Mimo iż zastyga i jego ścieralność jest lepsza niż u innych to mimo wszystko po upływie kilku godzin i lekkim przetarciu zostawia ślady. Nie spotkałam jeszcze podkładu który by tego nie robił. No nie oszukujmy się. Skóry tłuste czy mieszane produkują więcej sebum i podkład po upływie czasu po prostu się ściera. Taka kolej rzeczy.
Krycie określiłabym jako średnie z możliwością budowania choć osobiście tego nie polecam gdyż kolejne warstwy będę wyglądać nienaturalnie i po prostu brzydko. Ja osobiście nakładam jedną cienką warstwę która w zupełności mi wystarcza. Do zagruntowania podkładu używam pudrów transparentnych- sypkich bo takie najlepiej się u mnie sprawdzają. Do tej pory w duecie z Double Wear najlepiej wypada puder sypki Mac Prep+Prime Transparent Finishing Powder. Vichy Dermablend też jest ok ale to w ostateczności Mac lepiej trzyma go w ryzach:) Kusi mnie jeszcze spróbować Kryolan Anti-Shine ale póki co nie mam do niego dostępu.
Zapewne niektóre z Was pomyślą sobie że moja buzia wygląda jak płaski mat. Nic bardziej mylnego. Mi takie wykończenie (satynowo-półmatowe) podoba się najbardziej a jeżeli już chcę aby moja buzia nabrała bardziej trójwymiarowego wyglądu używam mojego jedynego różu Nars Deep Throat który zawiera w sobie mikro drobinki które pięknie mienią się w słońcu i zapewniają zdrowy wygląd. Za mega rozświetleniem nie przepadam.
Double Wear to podkład "ciężki", zastygający i czuć go na buzi (choć dla mnie osobiście jest bardzo komfortowy w noszeniu-w szczególności jedna cienka warstwa podkładu plus dobrze nawilżona buzia) ale póki co na chwilę obecną nie znalazłam podkładu który pod pasował by mi do tego stopnia żebym była nim zauroczona i prawdę powiedziawszy wątpię czy taki podkład w ogóle istnieje. Wszystko jednak przed nami. Przemysł kosmetyczny tak szybko się rozwija że tylko patrzeć a na rynek wprowadzą kolejne cuda;)
Czy będzie to mój podkład ślubny? Zdecydowanie tak-chyba że znajdę coś jeszcze lepszego. Mimo swoich kilku wad w chwili obecnej klasyfikuje się u mnie na 1 miejscu. Spełnia większość moim wymagań i najbliżej mu do ideału. Jest dla mnie niezastąpiony kiedy mam ważniejsze wyjście i muszę liczyć na to aby makijaż był nienaganny przez wiele godzin.
A jakie podkłady najczęściej goszczą na Waszych buziach?
Ściskam
Justyna
ps. do osób które miały okazję używać podkład Duoble Wear. Bardzo Was proszę o podanie mi odcienia w którym są jedynie żółte tony. Będę niezmiernie wdzięczna za wszelkie sugestie, rady i spostrzeżenia.
Czytaj dalej »